5 grudnia 1938 r. W Gdyni zatonął SS Tczew

Zakupiony od Holendrów w 1927 roku drobnicowiec, pływający pod polską banderą jako SS Tczew, miał bardzo burzliwą historię.

O SS Tczew zrobiło się głośno po tym, jak statek został zablokowany na zamarzniętym Bałtyku w zatokach Kilońskiej i Meklemburskiej od lutego do połowy marca 1929 roku. Polską załogę uratował ładunek węgla, którym m.in. ogrzewali pomieszczenia, ale który marynarze wykorzystali w inny sposób - o czym później.

Ratunek przyszedł ze strony niemieckiej. SS Tczew został uratowany - kolejny przykład ironii historii - przez pancernik Schleswig-Holstein, który - służąc w charakterze lodołamacza - przebił drogę polskiej jednostce.

Reklama

Niestety, Bałtyk znów skuł lód i SS Tczew ponownie został "uwięziony". Miało to miejsce zaledwie kilkanaście mil od Kilonii. Tym razem z pomocą przyszedł pancernik Elsass. W między czasie niemieccy lotnicy dokonywali zrzutów żywności dla polskiej załogi, która poinformował ich o potrzebie pomocy... układając na zamarzniętej powierzchni Bałtyku napisy z przewożonego węgla.

Ostatecznie, po sześciu tygodniach SS Tczew dobił do kilońskiego portu.

Drobnicowiec służył w polskiej marynarce handlowej do 5 grudnia 1938 roku. Wtedy to, podczas załadunku blachy w basenie Westerplatte, SS Tczew - w wyniku błędu ładowaczy - utracił stateczność i przewrócił się przy nabrzeżu. Śmierć ponieśli asystent maszynowego i palacz.

Winnym wypadku uznano kapitana  Antoniego Wąsowicza, którego Izba Morska pozbawiła prawa dowodzenia statkami.

27 grudnia SS Tczew podniesiono i umieszczono w stoczni w Gdyni, gdzie zatopiony posłużył do zablokowania jednego z wyjścia z portu.

Po pobiciu Polski w 1939 roku Niemcy podnieśli SS Tczew, przemianowali na Dirschau (niemiecka nazwa Tczewa) i wcielili do służby. Statek ostatecznie zatonął 2 grudnia 1942 roku w drodze z Gdańska do Rygi - przypuszczalnie w wyniku wybuchu miny.

(arwr)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy