Czy przejął władzę w wyniku zamachu stanu? "Gierek. Człowiek z węgla" - I część.

Kim był najbarwniejszy i najbardziej lubiany przywódca Polski Ludowej? Cudotwórcą, który wyzwolił Polaków z gomułkowskiej szarzyzny? Mężem stanu przyjmowanym i szanowanym zarówno na Kremlu, jak i w Białym Domu? Komunistycznym aparatczykiem i sprytnym koniunkturalistą, którego na stołek I sekretarza KC PZPR wywindował Leonid Breżniew? Człowiekiem, który chciał usypać polską wyspę w rejonie Antarktydy, poprawiać Wyspiańskiego i Wajdę czy zapchać gębę rozwydrzonemu narodowi kiełbasą?

Edward Gierek konsekwentnie wspinał się po kolejnych szczeblach kariery, przy dyskretnym poparciu moskiewskich protektorów. U szczytu władzy umiejętnie prowadził wewnątrzpartyjne gry polityczne i brylował na arenie międzynarodowej. Po klęsce swojej polityki gospodarczej został odsunięty od władzy, a w stanie wojennym był internowany na polecenie generała Jaruzelskiego. Po przemianach ustrojowych, coraz bardziej schorowany, dożywał swoich dni na belgijskiej emeryturze.

Jego biografia to wciągająca niczym thriller polityczny historia budowania legendy człowieka i całej dekady, która do dziś nazywana jest "epoką Gierka". Przedstawia ją Piotr Gajdziński w książce "Gierek. Człowiek z węgla"

Reklama

Przeczytaj fragment tej publikacji

GRA O TRON

Noc z 18 na 19 grudnia 1970 roku, kilka minut przed północą. Edward Gierek, członek Biura Politycznego KC PZPR i szef śląskiej organizacji partyjnej, siedzi w swoim domu w Katowicach. Pilnuje "gospodarstwa", ale uważnie nasłuchuje informacji z północnej Polski, gdzie od kilku dni trwają zacięte walki. To prawdziwe powstanie, porównywalne tylko z tym, co w 1956 roku działo się na Węgrzech. Gierek był świadkiem poznańskiej rewolty w czerwcu 1956 roku i wie, że obecne wystąpienia robotników w Szczecinie, Słupsku, Trójmieście i Elblągu, a także niepokoje w wielu innych miastach, są daleko bardziej zacięte i krwawe. Wie także, że ludowa władza wytoczyła przeciwko robotnikom ogromne siły. Z miejsc stacjonowania wyjechało 3450 pojazdów pancernych, w tym 1700 czołgów. Po latach Stanisław Kania stwierdzi z lekką — ale tylko lekką — przesadą, że to więcej niż w lipcu 1943 roku Armia Czerwona rzuciła do największej bitwy pancernej w dziejach świata pod Kurskiem.

Gierek to wszystko wie, bo cały czas utrzymuje kontakt z przebywającym na wybrzeżu Franciszkiem Szlachcicem oraz z generałem Wojciechem Jaruzelskim, który dwa lata wcześniej, także za sprawą Gierka, objął funkcję ministra obrony narodowej. "Wszystko wiedział od Jaruzelskiego i Szlachcica, którzy przekazywali mu informacje dyskretnie, swoimi kanałami" — napisał w Widziane z Kremla Kostikow. I dodał, że kontakt pomiędzy ministrem obrony narodowej a I sekretarzem KW w Katowicach "nie był tajemnicą dla radzieckich wojskowych i naszej bezpieki".

Sztygar woli jednak pozostawać na Śląsku. Musi pilnować, aby stoczniowa pożoga nie przeniosła się do kopalń i hut, bo gdyby i tu doszło do podobnych wydarzeń, socjalizm w Polsce byłby śmiertelnie zagrożony. Ale woli też być z daleka od warszawskiego kotła. Jest zbyt doświadczonym graczem, zbyt dobrze zna panujące w obozie władzy zwyczaje, aby nie zdawać sobie sprawy, że na obecności przy Gomułce można w tej chwili tylko stracić.

A Gierek gra o najwyższą stawkę. Gomułka odchodzi, zwalniając fotel I sekretarza. W piątek wieczorem, 18 grudnia 1970 roku, to już przesądzone, choć jest pewne, że Wiesław i jego akolici łatwo się nie poddadzą. Ale będą musieli — list władz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego rozwiał wszystkie wątpliwości.

"Nie znamy wszechstronnej informacji na ten temat, lecz docierające do nas fakty świadczą o tym, że sytuacja polityczna u Was staje się niepokojąca. (...) rozruchami objęta została znaczna część klasy robotniczej. (...) umocnienie więzi partii z klasą robotniczą, która obecnie w szeregu miejscach została osłabiona, nie sposób osiągnąć bez odpowiednich środków politycznych i ekonomicznych. Dla nas wszystkich jest rzeczą zrozumiałą, że tylko oparcie się na klasie politycznej pozwoli zapobiec dalszej aktywizacji elementów antysocjalistycznych, przedłużeniu i rozszerzeniu się rozruchów. Określenie konkretnych kroków i przedsięwzięć natury politycznej i ekonomicznej, które trzeba podjąć w istniejącej sytuacji, należy wyłącznie do PZPR, jednak wydaje nam się, że rzeczą ważną jest, by środki te zostały podjęte możliwie szybko" — napisały do członków Biura Politycznego KC Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej władze sowieckiej partii.

List, dla postronnego czytelnika łagodny i ogólnikowy, dla członków najwyższych władz satelickiej partii jest jednoznaczny i oznacza przyzwolenie na zmianę I sekretarza. Nawet więcej — nakaz zmiany I sekretarza. Tym bardziej, że wbrew rytuałowi list jest adresowany nie do Gomułki, ale do Biura Politycznego. W obowiązującej w ruchu komunistycznym pragmatyce oznacza to niemal wotum nieufności dla I sekretarza KC PZPR.

Rosjanom bardzo się spieszy — i ten pośpiech jest zastanawiający — aby list dotarł do członków Biura Politycznego jeszcze tej nocy. Jak wspominał później Władysław Gomułka, w rozmowie telefonicznej poprosił radzieckiego ambasadora w Warszawie, aby doręczył mu ten dokument w sobotę rano, ale ten uparł się, żeby zrobić to jeszcze w nocy i poinformował, że może go przekazać któremukolwiek z członków Biura Politycznego. Szef partii skierował go do Józefa Cyrankiewicza. Awierkij Aristow odczytuje premierowi list w jego gabinecie w Urzędzie Rady Ministrów w piątek, 18 grudnia 1970 roku, o godzinie 23.00.

Edward Gierek zna już wówczas ogólne założenia tego dokumentu. Poznał go dzięki Piotrowi Jaroszewiczowi, który dwa dni wcześniej rozmawiał z premierem Aleksiejem Kosyginem. Późnym wieczorem, 16 grudnia 1970 roku, wicepremier Jaroszewicz kończył właśnie pracę w swoim gabinecie w gmachu Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej w Moskwie, gdy odezwał się telefon. Dzwonił Michaił Lesieczko, wicepremier radzieckiego rządu i przedstawiciel Związku Radzieckiego w RWPG. Poinformował, że akurat gości u siebie — cóż za przypadek! — radzieckiego premiera, który chciałby porozmawiać z Jaroszewiczem. Wkrótce Kosygin wkroczył do gabinetu Polaka i zapragnął napić się herbaty. Niestety, Jaroszewicz odesłał już do domu swój personel, a widać po tylu latach błąkania się po gabinetach władzy, sam herbaty zaparzyć nie umiał, więc udali się do biura Lesieczki. "Dopiero po rozmowie zrozumiałem, że obawiał się polskiego podsłuchu — napisał w swojej książce Przerywam milczenie były prezes Rady Ministrów PRL. — Rozmowa bowiem miała charakter całkowicie poufny i chodziło o uniknięcie przecieków. Lesieczko dyskretnie nas opuścił, rozmawialiśmy więc w cztery oczy".

Szef radzieckiego rządu występował w tej rozmowie, jak jasno wynika ze wspomnień Jaroszewicza, jako przedstawiciel radzieckiego politbiura, którego oczywiście był prominentnym członkiem. Kilka godzin wcześniej władcy sowieckiej partii podjęli decyzję, że to Gierek obejmie schedę po Gomułce (więcej na ten temat w rozdziale "Starszy Brat"). Kosygin poinformował ­Towarzysza Piotra — jak później publicznie będzie mówił o Jaroszewiczu Gierek — że Moskwa ma już dość Gomułki, że wykazuje on "niezdecydowanie, chwiejność i słabość. Brak mu koncepcji zarówno rozwiązania kryzysowej sytuacji w Gdańsku, jak i w kierownictwie partii". Mówił o Moczarze, który "jest przewrotny i głęboko zdemoralizowany". I dodawał: "Antysemita, dwulicowiec, mający nieskrywane skłonności dyktatorskie, otacza się ludźmi z pogranicza politycznych szumowin". I co najważniejsze, poinformował Jaroszewicza o przygotowywanym liście do władz PZPR, który nie będzie adresowany do Gomułki. W swoich wspomnieniach późniejszy premier, relacjonując tę rozmowę, nie podaje wprawdzie nazwiska Gierka, ale to pewne, że musiało wówczas paść. Inaczej przecież całe to spotkanie nie miałoby sensu.

Nazajutrz Jaroszewicz wrócił do Warszawy. I choć twierdził później, że nie rozmawiał z Gierkiem o swym spotkaniu z radzieckim premierem, to nie wierzył w to nawet Piotr Kostikow. "Bo jednak powiedział Edwardowi, wbrew temu, co twierdzi w książce. Zbyt ważne przywiózł wiadomości" — napisał funkcjonariusz KPZR. Jego zdaniem, Jaroszewicz powiadomił szefa śląskiej organizacji partyjnej, że Kreml jest gotowy — jak to się elegancko nazywało — "cofnąć poparcie dla Gomułki", nie będzie popierał Moczara ani nikogo z grupy bezpośrednich współpracowników Wiesława. Kostikow dodaje w swoich wspomnieniach, że Jaroszewicz "poinformował również, że przyślą list Biura Politycznego KC KPZR, ale nie będzie on zaadresowany do Gomułki, lecz do kierownictwa partii". Pytanie, czy w tym "pakiecie informacyjnym" prosto z Kremla była też sugestia Kosygina, aby Gierek powierzył Jaroszewiczowi urząd premiera — wszystko jednak na to wskazuje. W każdym razie, premier Kosygin gorąco polecał Towarzysza Piotra Breżniewowi.

Można też przypuszczać, że Gierek wie o telefonicznej rozmowie Gomułki z Leonidem Breżniewem, która odbyła się rano 18 grudnia. Radziecki gensek oświadczył w niej, że na temat sytuacji w Polsce obradowały władze radzieckiej partii, a jego członkowie opowiedzieli się za "rozwiązaniami politycznymi". Dla doświadczonego członka komunistycznych władz sytuacja jest najzupełniej jasna. Gomułka odchodzi. Tym bardziej, że jego stan zdrowia mocno się pogorszył. Stary siedzi zamknięty w swoim gabinecie i praktycznie z nikim się nie spotyka. Rano 18 grudnia oświadczył swojej sekretarce Marii Rejminiakowej, aby nikogo do niego nie wpuszczała. W Przerwanej dekadzie Gierek powie z przekąsem, że Gomułka "nie był już w stanie kontynuować swej walki ze stoczniowcami".

Gierek tymczasem czeka. Kilka godzin wcześniej, o 20.00, odebrał telefon od Franciszka Szlachcica. Wiceminister spraw wewnętrznych dzwonił z Warszawy, aby poinformować go, że zaraz do niego wyjeżdża. I sekretarz KW próbował przełożyć spotkanie na następny dzień, ale Szlachcic nalegał. Kilka minut przed północą wiceminister spraw wewnętrznych wkracza do domu Gierka ze Stanisławem Kanią, kierownikiem wydziału administracyjnego KC PZPR, który nadzoruje między innymi kwestię porządku publicznego, bezpieczeństwa państwa i wymiaru sprawiedliwości. I sekretarz katowickiego Komitetu Wojewódzkiego jest trochę zdziwiony, bo z rozmowy telefonicznej wynikało, że jego przyjaciel będzie sam. Gierek zaprasza, częstuje gości koniakiem, a kierowcę sadza w kuchni i podaje mu herbatę oraz kanapki. Wraca do gości. Kurtyna idzie w górę, Gierek wkracza na scenę.

Trwa czwarty dzień walk na wybrzeżu. Zaczęło się w poniedziałek, 14 grudnia 1970 roku, dzień po ogłoszeniu podwyżek cen. Robotnicy Stoczni Gdańskiej im. Lenina najpierw zebrali się pod budynkiem dyrekcji, a stamtąd przemaszerowali do centrum miasta. Kilka godzin później, wściekli na lekceważenie ze strony władz, zaczęli szturm na budynek Komitetu Wojewódzkiego. Spalono drukarnię, wybito kilka szyb w oknach. Następnego dnia do protestujących przyłączyli się pracownicy Stoczni Remontowej, Północnej, Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej. Stoczniowcy demonstrowali pod budynkiem KW, Komendy Miejskiej MO, siedzibą Miejskiej Rady Narodowej. Wojsko i milicja, ponaglane przez Gomułkę, strzelają bez pardonu, nawet ze śmigłowców oraz zainstalowanej na czołgach ciężkiej broni maszynowej. Wojewódzka Rada Narodowa wydaje zakaz opuszczania mieszkań od 18.00 do 5.00 rano, czyli faktycznie wprowadza godzinę policyjną.

We wczesnych godzinach porannych 16 grudnia siły rządowe strzelają przy bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej. Giną dwie osoby, jedenaście jest rannych. Następnego dnia w centralnej prasie ukazuje się pierwszy oficjalny komunikat o sytuacji na wybrzeżu: "Elementy awanturnicze i chuligańskie, nie mające nic wspólnego z klasą robotniczą, zdemolowały i podpaliły kilka budynków publicznych i obrabowały kilkanaście sklepów" — tłumaczą władze, co jeszcze bardziej rozsierdza protestujących. Na ulice wychodzą również robotnicy ze Szczecina. Padają strzały. Wojsko i milicja strzelają oraz pałują protestujących w Elblągu i Słupsku. Robotnicy przerywają prace między innymi w zakładach przemysłowych w Białymstoku, Wrocławiu, Wejherowie, kordon milicji otacza Rynek Główny w Krakowie, rośnie napięcie w Warszawie. Wygłoszone 17 grudnia radiowe przemówienie Józefa Cyrankiewicza, pełne gróźb i pustych apeli, tylko zaognia sytuację. Fala protestów zdaje się rozlewać na cały kraj. Szefowie wojewódzkich struktur PZPR żądają od władz centralnych przysłania wojska i milicji.

Losy Gierka decydują się jednak w Warszawie, w gmaszysku przy Nowym Świecie. W poniedziałek, 14 grudnia, w sali posiedzeń Urzędu Rady Ministrów przy Alejach Ujazdowskich zebrał się Komitet Centralny, aby dyskutować o układzie z Niemiecką Republiką Federalną oraz o "węzłowych zadaniach polityki gospodarczej". Obrady rozpoczęły się o godzinie 9.00 w — jak to określił Józef Tejchma — "surrealistycznej atmosferze". Tym bardziej surrealistycznej, że nie dyskutuje się nawet o podwyżce cen. Gomułka i jego najbliżsi współpracownicy mają już pierwsze sygnały o sytuacji na wybrzeżu.

Przekazuje je Stanisław Trepczyński, kierownik Kancelarii Sekretariatu I sekretarza KC PZPR: "Poszedłem najpierw do prezydium i poinformowałem wszystkich. Gomułka wiedział już o wszystkim po paru minutach. Jego reakcją było zamknięcie się w sobie. Nie słuchał już tego, co na tym plenum mówiono, tylko przez cały czas dawał nam materiały, które miały uzasadnić podwyżkę cen".

Wieści z Gdańska są jednak utrzymywane w tajemnicy, Stary zabrania podawania ich członkom najwyższego partyjnego konwentyklu. Około południa, jak twierdzi w swoim fundamentalnym dziele o Grudniu ’70 profesor Jerzy Eisler, informacje o sytuacji w Trójmieście rozchodzą się wśród członków Komitetu Centralnego. Potwierdzają to wspomnienia Piotra Jaroszewicza. "Około godziny 11.30 dostrzegłem niepokój w prezydium. Za kulisy wyszedł Gomułka, który powrócił zdenerwowany i pokazał Cyrankiewiczowi jakiś dokument — powiedział w wywiadzie rzece przyszły premier. — Potem obaj rozmawiali z niepokojem, wreszcie Cyrankiewicz wyszedł i nie było go przez dłuższy czas". Biuro Polityczne dyskutuje o sytuacji na wybrzeżu na tradycyjnym wspólnym obiedzie, który odbywa się w osobnej salce. W najbliższych czterech dniach członkowie tego ciała spotkają się przynajmniej osiem razy. Gierka nie będzie na żadnym.

Informacje napływające z północy kraju brzmią coraz bardziej przerażająco. W tej sytuacji, w środę, 16 grudnia, u Gomułki zjawia się Awierkij Aristow, ambasador ZSRR w Warszawie. Piotr Kostikow napisał w swojej książce, że I sekretarz krzyczał na radzieckiego dyplomatę, aby ten nie egzaminował go z charakteru demonstracji w Gdańsku i "ze złością rzekł, iż towarzysze radzieccy powinni mieć swoje rozeznanie sytuacji, bo on przecież nie zabronił ani Moczarowi, ani Jaruzelskiemu informować ich swoimi kanałami o przebiegu wypadków".

Przełom zaczyna krystalizować się w czwartek, 17 grudnia. Wyraźnie widać, że izolowany, zamknięty w swoim gabinecie Gomułka przestaje być dla członków najwyższych władz aż tak straszny, bo z relacji kilku z nich — między innymi Józefa Tejchmy oraz Stanisława Kani — wynika, że zaczynają rozmawiać o konieczności zastosowania "politycznych rozwiązań"; chcą, aby zamilkł "generał Maxim", który wobec zdeterminowanego społeczeństwa jest coraz mniej skuteczny. Do podobnych konkluzji dochodzą także wojskowi.

Jak wynika ze wspomnień Czesława Kiszczaka, wówczas zastępcy szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej, a w latach osiemdziesiątych ministra spraw wewnętrznych, tego dnia wydaje on jednemu ze swoich zastępców rozkaz ogłoszenia alarmu bojowego dla Oddziału MSW Warszawa. Żołnierzom zostaje wydana ostra amunicja, nawet granaty, uzbrojone zostają także będące na wyposażeniu jednostki bojowe wozy piechoty. Nie są to działania samowolne. Choć Kiszczak nie pisze tego w swoich wspomnieniach wprost, to jednak można z nich wnosić, że działa na polecenie Jaruzelskiego. Ze słów Kiszczaka wynika zresztą, że w tych przygotowaniach uczestniczy najwyższa kadra dowódcza — poza Jaruzelskim, także generał Bolesław Chocha, szef Sztabu Generalnego WP, generał Józef Urbanowicz, szef Głównego Zarządu Politycznego, były żołnierz Armii Czerwonej, oraz generał Teodor Kufel, szef Wojskowej Służby Wewnętrznej MON.

Ich przygotowania są skrywane za akcją pod kryptonimem "Bastion", której celem jest ochrona stolicy, a tak naprawdę siedziby centralnych władz. Do ich ochrony zostaje wyznaczona między innymi 5. Dywizja Pancerna ze Śląskiego Okręgu Wojskowego, 15. Dywizja Zmechanizowana, 1 Pułk Zmechanizowany, 3. Pułk Zmechanizowany, 35. Pułk Czołgów, 2. Brygada Wojsk Obrony Wewnętrznej z Białegostoku. Do akcji ma też zostać zaangażowana Wojskowa Akademia Techniczna i Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Łączności. Na teren jednostki w podwarszawskiej Wesołej przerzucono mechaników i załogi czołgów z Giżycka — ogromne siły, które najlepiej ilustrują strach panujący wówczas w otoczeniu I sekretarza KC PZPR.

"W piątek 18 grudnia w gabinecie Mieczysława Moczara rozpatrywano plan obrony Warszawy pod kryptonimem »Bastion«. Pamiętam, że w spotkaniu udział brali Wojciech Jaruzelski, Kazimierz Świtała, Józef Kępa (I sekretarz Komitetu Warszawskiego), generałowie Bolesław Chocha i Tadeusz Pietrzak (Komendant Główny MO) oraz pułkownik Jan Górecki, dyrektor BOR — wspominał Stanisław Kania. — Plan przewidywał ochronę obiektów na obszarze nie całej Warszawy, lecz tylko mieszczących się w kwadracie ulic: Gagarina na południu, Aleje Jerozolimskie na północy, Rozbrat i Myśliwiecka na wschodzie, Marszałkowska na zachodzie. Opinię na temat możliwości obrony stolicy przedstawił generał Chocha.

Pod wpływem pytań, również moich, uzgodnionych z Jaruzelskim, stało się jasne, że na wojskową obronę nie ma sił, a jej charakter po tym, co się stało na wybrzeżu, jest absurdem". A mimo to Gomułka prze do konfrontacji. W czwartek 17 grudnia na spotkaniu w gabinecie I sekretarza zapadła decyzja o zwołaniu posiedzenia Sejmu. W parlamencie ma zostać przedstawiona sytuacja w kraju, ale najważniejszym punktem obrad ma być przyjęcie ustawy o stanie wyjątkowym. "Chodziło w istocie o sejmową aprobatę dla stosowania siły, dla strzelania i zastraszenia społeczeństwa" — twierdzi Stanisław Kania.

Władysław Gomułka broni się z determinacją, ale poranna, telefoniczna rozmowa Wiesława z radzieckim gensekiem staje się wyraźnym sygnałem dla funkcjonariuszy KC nienależących do "gomułkowskiego zakonu". W swojej książce Zatrzymać konfrontację Stanisław Kania będzie wspominał, że w tym czasie rozmawiał o konieczności "rozwiązań politycznych" z Józefem Tejchmą, Mieczysławem Moczarem, Arturem Starewiczem i Stefanem Olszowskim. "Dyskusje o tym, jak przerwać to tragiczne pasmo, były niezwykle gorące. Najczęściej kontaktowałem się wówczas z Wojciechem Jaruzelskim. Wymienialiśmy też poglądy z Edwardem Babiuchem, Józefem Kępą, Kazimierzem Rokoszewskim, Stanisławem Kowalczykiem, Stanisławem Stefańskim, Wincentym Kraśko, Andrzejem Werblanem, z członkami kierownictw różnych ministerstw, którzy wchodzili w skład KC. Liczne też były rozmowy z sekretarzami komitetów wojewódzkich". Nie ma, co charakterystyczne, w tej przydługiej wyliczance Edwarda Gierka.

Przeczytaj drugą część rozdziału "Gra o tron"

Przedstawiony fragment pochodzi z książki Piotra Gajdzińskiego "Gierek. Człowiek z węgla" Wydawnictwo Poznańskie, 2014 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy