Akcja "Uprawa". Jak polscy ziemianie wywiedli Niemców w pole

Zaskakujące zasadzki i strzelaniny w lesie, brawurowe akcje odbicia jeńców czy zamachy na najbardziej znienawidzone figury niemieckiej machiny terroru – tak w wyobraźni większości z nas wyglądała wojna Polskiego Państwa Podziemnego z Trzecią Rzeszą. By jednak "chłopcy z lasu" mogli strzelać się z Niemcami, potrzebowali nie tylko broni i amunicji, ale też tak prozaicznych rzeczy, jak ubranie, jedzenie, lekarstwa czy nocleg. Wszystko to zapewniono im w ramach akcji "Uprawa", a zaangażowanych w nią polskich ziemian należy stawiać w jednym szeregu z największymi bohaterami polskiej walki z okupantem. Nawet jeśli ich dokonania nie były tak spektakularne, a działania prowadzone z drugiego szeregu.

Po wrześniu 1939 roku znajdujące się na terenie niemieckiej strefy okupacyjnej polskie ziemiaństwo znalazło się w specyficznej sytuacji. Duża część jego przedstawicieli oczywiście została wymordowana albo uwięziona w obozach koncentracyjnych, innych pozbawiono majątków i wygnano. Taki los spotkał głównie posiadaczy ziemskich z Poznańskiego, Pomorza i innych terenów wcielonych bezpośrednio do Trzeciej Rzeszy. Dla właścicieli majątków rolnych z Generalnego Gubernatorstwa, tworu administracyjnego obejmującego początkowo dystrykty krakowski, warszawski, radomski i lubelski, niemiecka okupacja miała przybrać inny charakter. W ramach realizacji ludobójczego planu zapewnienie Niemcom tak zwanej przestrzeni życiowej, naziści postanowili przekształcić stworzone gubernatorstwo w świetnie funkcjonującą jednostkę gospodarczą, która miała zapewnić niemieckim żołnierzom żywność. W konsekwencji Niemcy musieli znaleźć porozumienie z posiadaczami ziemskimi i zapewnić im na tyle swobody, by ci regularnie dostarczali niezbędne kontyngenty żywnościowe. O nadmiernym terrorze i dotkliwych sankcjach nie było mowy. Ewentualną likwidację klasy ziemiańskiej, jak to miało miejsce z polską inteligencją, Niemcy odłożyli na czas po wojnie.

Reklama

W przeciwieństwie do Sowietów, Niemcy mieli świadomość, że o folwark najlepiej zadba nie narzucony siłą i mający nikłe pojęcie o gospodarce komisarz, a sam właściciel. Dlatego, jak podaje fachowa literatura historyczna, blisko 90 procent majątków ziemskich w Generalnym Gubernatorstwie pozostawiono w rękach Polaków. Dodatkowo, duża część tych formalnie niepolskich gospodarstw, oficjalnie zarządzana przez Niemców, faktycznie pozostawała w rękach dawnych właścicieli. Wreszcie okupanci, mający świadomość technologicznego zacofania polskiego rolnictwa, zaopatrywali wielkie polskie gospodarstwa w maszyny i inne techniczne nowinki, udzielali też kredytów i ulg podatkowych zadłużonym folwarkom. Wszystko to oczywiście na chwałę i wielkość Trzeciej Rzeszy, jednak pośrednim skutkiem antypolskiej polityki Niemców było niezamierzone przez nazistów wzmocnienie naszego ziemiaństwa. A ono nie czekało z założonymi rękami i rzuciło się w wir pomocy potrzebującym Polakom: uciekającym żołnierzom, wygnanym cywilom, wreszcie formującym się partyzantom.

Początkowo polscy właściciele ziemscy i przemysłowcy pomagali samorzutnie i żywiołowo. Z inicjatywą zorganizowania szeroko zakrojonej i jednocześnie skoordynowanej pomocy wyszli na początku 1940 roku Karol Hilary Tarnowski, ziemianin z Chorzelowa i prezes przedwojennego Małopolskiego Związku Ziemian, oraz Leon Krzeczunowicz, właściciel ziemski z Jaryczowa. Ten ostatni przedstawił projekt akcji komendantowi Okręgu Krakowskiego Związku Walki Zbrojnej. Pułkownik Tadeusz Bór-Komorowski, bo o nim mowa, zaakceptował pomysł. Początkowo struktura konspiracyjna akcji, której później Rząd Rzeczpospolitej Polskiej na uchodźstwie nadał kryptonim "Uprawa" (następnie też "Tarcza", "Opieka" i "S1"), obejmowała tereny Małopolski i Podkarpacia. "Dwory (...) dawały bezpłatne schronienie i wyżywienie 30 i więcej osobom. (...) Niezmiernie ważną i wprost nieocenioną była stała, świetnie zorganizowana pomoc dla oddziałów partyzanckich. (...) Tylko opieka 'Tarczy' uchroniła je od głodu, demoralizacji i rabunku. Wiadomą jest bowiem rzeczą, że partyzantka nie może istnieć przez dłuższy czas bez poparcia miejscowej ludności" - raportował Bór-Komorowski.

Okupant wywiedziony w pole

Przełomem niewątpliwie był akcept podziemia dla rozszerzenia akcji na teren całego Generalnego Gubernatorstwa. Wyniki były imponujące. Pod koniec 1943 roku do "Uprawy" należeli prawie wszyscy ziemianie i przemysłowcy z gubernatorstwa, a także z włączonej do Trzeciej Rzeszy Wielkopolski, gdzie działał Franciszek Unrug, który by odsunąć od siebie podejrzenie, wpisał się nawet na volkslistę. W Generalnym Gubernatorstwie, poza wspomnianymi już Tarnowskim i Krzeczunowiczem, intensywnie w działalność "Uprawy" zaangażowali się między innymi Roman Lasocki, Leon Popławski, Andrzej Józef Sapieha, Stanisław Rostworowski, Paweł Żółtowski czy Jan Zamoyski. Dlaczego nie wszyscy ziemianie przystąpili do "Uprawy"? Wielu z nich niosło pomoc w ramach Rady Głównej Opiekuńczej, organizacji pomocowej stworzonej przez hrabiego Adama Ronikera, na której to działalność zgodę wyrazili Niemcy, i na przekazywanie dodatkowej pomocy po prostu nie mieli środków (choć zdarzały się wyjątki).

Jak wyglądała działalność w ramach "Uprawy"? Spektrum było bardzo szerokie, można je podzielić na kilka gałęzi. Głównym zadaniem było zapewnienie pomocy dla Związku Walki Czynnej i Armii Krajowej. Było to między innymi organizowanie kwater, tajnych magazynów, lokali kontaktowych, bunkrów czy ziemianek, zaopatrywanie żołnierzy podziemia w żywność, odzież i inne konieczne środki, pomoc w zakupie broni i amunicji (często odkupionej od Niemców) czy wsparcie finansowe. "Uprawa" spełniała również zadania wywiadowcze i kontrwywiadowcze, organizowała pomoc medyczną, między innymi tworząc konspiracyjne szpitale czy szkoląc sanitariuszki. Oczywiście pomoc "Uprawy" nie ograniczała się wyłącznie do żołnierzy, ale też objęła ich rodzin i cywilów. Pomagano wysiedlonym, osieroconym, pozbawionym środków do życia. Dzieci z miast w ziemiańskich majątkach mogły spędzać wakacje, rodzicom organizowano pracę czy pomagano zdobyć fikcyjne dokumenty zatrudnienia. Głodujące miasta zasilane były żywnością. Nie można nie napisać o pomocy niesionej ukrywającym się Żydom. Kulminacją pomocy dla cywilów było ręka wyciągnięta do mieszkańców stolicy, wypędzonych z domów w trakcie powstania warszawskiego i po jego upadku. Szacuje się, że "Uprawa" pomogła znaleźć kwatery dla co najmniej dziesięciu tysięcy wypędzonych warszawiaków.

W jaki sposób zdobywano środki? Brzydko mówiąc, okupanta wywiedziono w pole. Skonstruowany bowiem przez Niemców system przymusowych kontyngentów dawał pole do manipulacji, dziś napisalibyśmy - kreatywnej księgowości. Któż bowiem mógł sprawdzić czy dane gospodarstwo wyprodukowało nadwyżkę? A jeśli tak, to jak stwierdzić co się stało z nadmiarem płodów rolnych czy produktów zwierzęcych? Niemcy nie byli w stanie tego zrobić, zawierzyli dokumentom przekazywanym im przez ziemian. Wszystko to, co nie trafiło do okupanta, szło na pomoc. Jej wartość trudno jest oszacować zwłaszcza, że mówimy tutaj nie tylko o żywności czy ubraniach, ale też broni, amunicji, sprzęcie, lekarstwach i wielu innych aspektach dobroczynnych, jak na przykład udzielanie schronienia czy wspomniane wyżej organizowanie wypoczynku wakacyjnego dla dzieci. Łatwiej jest określić pomoc pieniężną udzieloną Związkowi Walki Czynnej i Armii Krajowej. W opracowaniach na temat "Uprawy" pojawia się kwota 50 milinów złotych. Zaznaczmy, kwota zawrotna jak na tamte czasy.  

Jednym z elementów, który przyczynił się do sukcesu "Uprawy", była społeczna struktura akcji. Bez wątpienia można ją nazwać zamkniętą, wszak polscy ziemianie i przemysłowcy tworzyli hermetyczny i ekskluzywny krąg. Mówiąc wprost - uczestnicy akcji znali się z czasów przedwojennych, bawili się na tych samych balach, handlowali na tych samych targach, spotykali się w tych samych gabinetach, bywali na tych samych imprezach rodzinnych. Do tej grupy nie można było wejść o tak wprost z ulicy, dlatego rozpracowanie "Uprawy" było niezwykle ciężkim zadaniem. Jak się później okazało - dla Niemców niemożliwym. Wpływ na to niewątpliwie miała organizacja konspiracji ziemian, daleko od hierarchicznej wojskowej struktury na przykład Armii Krajowej i tym samym trudniejsza do rozszyfrowania. A z polskich posiadłości wieści nie przenikały na zewnątrz. "Nieomal każdy dwór czy pałac, o ile właściciele jeszcze w nim mieszkali, był mniejszą lub większą twierdzą" - pisała we "Wspomnieniach wojennych" arystokratka Karolina Lanckorońska. Pewnie też był i tak stan umysłu ich mieszkańców, walczących o polskość w morzu niemieckiej okupacji.

"Weszli Sowieci i wszystko się skończyło"

Choć  dekonspiracja "Uprawy" nie doszła do skutku, nie oznacza to, że udział w konspiracji ziemian pozbawionych był ryzyka związanego z podziemną działalnością w czasie niemieckiej okupacji. Wręcz przeciwnie. Krzeczunowicz, jeden z twórców "Uprawy", jak wspominał go Michał Żółtowski, kolejny ziemianin z rodziny Żółtowskich zaangażowany w konspirację, "człowiek o kolosalnych walorach, zdolny, przedsiębiorczy, niezmiernie odważny, mający wyjątkowo spotykane w tym stopniu cechy przywódcze, (...) nie szczędząc trudów i stale ryzykując swoje życie", został ujęty przez Niemców 1 sierpnia 1944 roku w Krakowie. Pomimo bestialskich tortur stosowanych przez przesłuchujących Krzeczunowicza gestapowców, ziemianin nie dał się złamać. Zginął wiosną roku 1945 roku, zamordowany przez Niemców w obozie  Mittelbau-Dora, na kilka tygodni przed jego wyzwoleniem przez aliantów. Unruga gestapowcy aresztowali wcześniej, 5 lipca 1944 roku. Katowany przez Niemców nie wydał "Uprawy". Pod koniec roku przetransportowano go do niemieckiego obozu Stutthof. Zmarł z wycieńczenia w czasie marszu ewakuacyjnego w styczniu 1945 roku.

Rostworowskiego gestapowcy aresztowali 11 sierpnia 1944 roku. O okolicznościach jego śmierci raportował pułkownik Kazimierz Pluta-Czachowski: "W czasie śledztwa patrzył na przesłuchujących jak na powietrze. Nie odpowiadał, tylko modlił się (...). By go zmusić do odpowiedzi sturmbannführer Hamann uderzył go w twarz (...). Wtedy aresztowany zaczął bić po pysku Hamanna, który zalał się krwią, a potem złapał za krzesło i uderzył drugiego z obecnych gestapowców. Obaj odskoczyli w kąt. Ale Koerner zakradł się od tyłu i uderzył więźnia w głowę swoją żelazną lagą. Więzień upadł. Wtedy odbyło się tylko katowanie i masakrowanie go aż do śmierci. Nie wymusili jednak od niego ani słowa, nie dowiedzieli się, kim był naprawdę".

Ginęli nie tylko ziemianie. Gestapo zamordowało również aresztowanych 11 sierpnia 1944 roku krakowskich aptekarzy Jadwigę i Zygmunta Karłowskich, których zamęczono w trakcie śledztwa. Aż do zatrzymania farmaceuci dostarczali "Uprawie" opatrunki, leki i inne medykamenty. Tylko latem 1944 roku, a więc tuż przed aresztowaniem, wspomogli akcję szesnastoma skrzyniami z zaopatrzeniem medycznym. Ofiar oczywiście było dużo więcej.

Kres działalności "Uprawy" nastąpił w 1945 roku, wraz z nadejściem Armii Czerwonej. "Ostatnią noc spędziłem we dworze chorzelowskim, gdy wojska sowieckie dochodziły do Wisły. (...) Ze ściśniętym sercem odjeżdżałem ostatnim niemieckim wojskowym pociągiem, chcąc się połączyć z rodziną umieszczoną już parę miesięcy wcześniej w Zakopanem. Nie sądziłem, że w tym dniu żegnam po raz ostatni ognisko rodzinne, że wkrótce dwór zostanie spalony przez wojska sowieckie, że nastąpi konfiskata całości majątku przez powstały na gruzach dawnej Polski — Lubelski Komitet Wyzwolenia pod patronatem Rosji Sowieckiej" - pisał w 1970 roku Tarnowski, który po wojnie zamieszkał w Krakowie.

Jeszcze dobitniej koniec akcji wyraził Żółtawski: "17 stycznia weszli Sowieci i wszystko się skończyło". Skończyła się wówczas nie tylko konspiracyjna "Uprawa", ale też nadszedł kres wielowiekowej epoki polskiego ziemiaństwa.

Artur Wróblewski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy