Jan Rodowicz ps. "Anoda" został zamordowany?

Okoliczności śmierci Jana Rodowicza ps. "Anoda", zasłużonego weterana "Szarych Szeregów" i Zgrupowania Armii Krajowej "Radosław", do której doszło 7 stycznia 1949 r., wciąż budzą kontrowersje. Według oficjalnej wersji, do zgonu mężczyzny doszło na skutek skoku samobójczego z IV piętra budynku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej. Niemniej fakt, że wobec Jana Rodowicza, aresztowanego przez funkcjonariuszy w Wigilię 1948 r., dochodzenie prowadził Wydział IV Departamentu V MBP, kierowany przez znanego z bezwzględności wobec wrogów komunistycznego reżymu mjr. Wiktora Herera, skłaniał do uznania, że "Anoda" mógł zostać zamordowany.

Geneza śledztwa

Aresztowanie "Anody" było elementem większej operacji wymierzonej w środowisko weteranów Zgrupowania "Radosław" i jego dowódcę płk. Jana Mazurkiewicza. Eliminowano w ten sposób z życia publicznego osoby nieakceptowane przez władze. Rodowicz został zatrzymany jako pierwszy, gdyż uznano go za osobę posiadającą dużą wiedzę o kolegach z konspiracji, a ponadto mjr Herer miał informacje agenturalne o ukrywaniu przez "Anodę" broni z okresu okupacji, której nie zdano podczas akcji ujawniania się w 1945 r. Hererowi znane też były bliskie kontakty "Anody" z płk. Mazurkiewiczem, więc zakładał, że uzyskane od Rodowicza zeznania pozwolą na obciążenie samego "Radosława".

Reklama

Tajemnicze przesłuchania

Niewiele wiadomo o przebiegu śledztwa "Anody". Zachowało się z niego m.in. kilka protokołów przesłuchań, życiorys Rodowicza, charakterystyki oddziałów wchodzących w skład Zgrupowania "Radosław", protokół odkopania ukrytej przez "Anodę" broni oraz oficjalne informacje na temat jego śmierci przedstawione w zawiadomieniu dla rodziny.

Wspomniane protokoły uznać należy za specyficzny materiał źródłowy. Wiktor Herer i funkcjonariusz, który ostatni przesłuchiwał "Anodę" (Bronisław Kleina), zarzekali się po latach, że Rodowicza nie tylko nigdy nie uderzono, lecz nawet nie podnoszono na niego głosu, niemniej relacje innych więźniów MBP wskazywały, że terror fizyczny lub psychiczny był podczas przesłuchań nagminną praktyką.

Komunistyczny aparat bezpieczeństwa posiadał ponadto w otoczeniu weteranów Zgrupowania "Radosław" informatorów, z których pewna część potrafiła zdobyć informacje wykorzystane do wpływania na podejrzanych. Nie można również pominąć faktu, że w toku aresztowania "Anody", jak również na skutek kolejnych zatrzymań, pracownicy MBP przejęli szereg powstańczych relacji i archiwaliów oraz liczne materiały dokumentujące życie towarzyskie weteranów Zgrupowania "Radosław" po 1945 r.

Z zachowanych protokołów wynikało, że podczas przesłuchań "Anoda" nie obciążył "Radosława", odpowiadając wymijająca na pytania dotyczące dawnego dowódcy. Ponieważ uzyskanie materiałów przeciwko płk. Mazurkiewiczowi było jednym z głównych celów aresztowania jego podwładnych, mjr Herer zastosował wobec Rodowicza wyrafinowane środki psychologicznego nacisku. Po 3 stycznia prawdopodobnie użyto także przemocy fizycznej. W rezultacie doszło do śmierci Rodowicza.

Główne hipotezy na temat przyczyny śmierci

Istniało kilka hipotez na temat okoliczności zgonu "Anody". Początkowo największe emocje budziła wersja mówiąca o tym, że Rodowicza zastrzelono podczas przesłuchania.

Jednym z głównych argumentów wskazującym na to, że "Anoda" został zabity strzałem w głowę, miało być natrafienie przez pracownicę Centralnego Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Leonardę Rodowicz, na świadczące o tym dokumenty.

Według relacji Leonardy Rodowicz, w sierpniu 1969 r. do jej obowiązków należało archiwizowanie dokumentów. Wtedy też natknęła się na teczkę, której tytuł brzmiał: Jan Rodowicz "Anoda", a zwieńczenie jej zawartości stanowił jakoby druk z adnotacją: "Zastrzelony podczas próby ucieczki". Kobieta nie była sama w pokoju, niemniej pozwoliła sobie na głośną uwagę, że materiały te dotyczą zapewne kogoś z jej rodziny. Ponieważ jednostka archiwalna trafiła do niej pół godziny przed końcem dnia pracy, kobieta nie mogła się z nią zapoznać. Nazajutrz teczka znikła, a Leonardę Rodowicz poinformowano, że została zwolniona z pracy, aczkolwiek ostatecznie archiwistkę jedynie przeniesiono do Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej. Gdy w 1990 r. Leonarda Rodowicz próbowała uzyskać dostęp do wspomnianych materiałów, otrzymała odpowiedź, że zostały przekazane do Ministerstwa Sprawiedliwości, jednak nigdy ich nie odnaleziono.

Z akt osobowych Leonardy Rodowicz wynikało jednak, że opisane wyżej wydarzenia miały nieco inny przebieg. Wprawdzie kobieta rzeczywiście zetknęła się z materiałami dotyczącymi "Anody", lecz nie zawierały one informacji o zastrzeleniu Jana Rodowicza.

Część poszlak wskazywała na to, że "Anoda" mógł zginąć na skutek pobicia przez funkcjonariuszy. W 1949 r. ojciec Rodowicza został poinformowany w prywatnej rozmowie przez dr. Konrada Okolskiego, dyrektora Szpitala Dzieciątka Jezus, że postanowił on złamać obietnicę daną prof. Wiktorowi Grzywo-Dąbrowskiemu, który miał potajemnie dokonać sekcji zwłok "Anody", i ujawnić, że "Janka zamęczono, gdyż miał wgniecioną klatkę piersiową". Okolski poprosił o zachowanie tej wiedzy w tajemnicy, na co Rodowiczowie przystali. Relacja dyrektora szpitala znalazła potwierdzenie w liście jego córki do matki "Anody" z lipca 1959 r.

Niestety prof. Grzywo-Dąbrowski w rozmowie na powyższy temat, do której doszło w 1960 r., zasłonił się niepamięcią. Było to o tyle ciekawe, że lekarz ten w 1948 r. stał na czele komisji biegłych badającej przyczyny śmierci ppłk. Lucjana Załęskiego, więźnia Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego. W grudniu komisja wydała opinię, że do zgonu podejrzanego doszło na skutek obrażeń, jakie odniósł w wyniku przesłuchań. Ponadto profesor Grzywo-Dąbrowski nie był dla Rodowiczów osobą obcą, ponieważ przyjaźnił się z bratem matki "Anody". Trudno byłoby uznać, że nie pamiętał wydarzeń, do których mało dojść w styczniu 1949 r. Dlaczego nie chciał o nich porozmawiać z Zofią Rodowicz, przeżywającą niemożność ustalenia w sposób definitywny przyczyn zgonu swego syna?

Trzecia wersja wydarzeń mówiła o tym, że Rodowicz zginął po tym, jak wyskoczył z okna budynku MBP na stojące nieopodal garaże, podejmując nieudaną próbę przedostania się na teren ambasady Wielkiej Brytanii. Rozsierdzeni tym funkcjonariusze mieli go skatować wkrótce po ujęciu.

Anonimowy świadek, na bazie relacji którego sformułowano powyższą hipotezę, okazał się jednak osobą mało wiarygodną. Słowa jego nie znalazły również potwierdzenia w innych źródłach.

Jak zatem było naprawdę?

Próbę odpowiedzi na powyższe, a także wiele innych pytań można, znaleźć w książce[1].

Przemysław Benken

[1] Przemysław Benken, Tajemnica śmierci Jana Rodowicza Anody, IPN, Warszawa 2016.



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy