Uduchowiony, wierzący w swoje przeznaczenie. Dawid Kurzmann - "krakowski Korczak"

Ortodoksyjny Żyd, dbający o przekazanie prawd wiary i tradycji judaistycznej swoim podopiecznym oraz spolonizowany lekarz narodowości żydowskiej, pedagog, działacz społeczny, autor innowacyjnych metod wychowawczych. Dwaj mężczyźni, z których jeden życie spędził w Krakowie, drugi w Warszawie.

Nawet z tak lakonicznej charakterystyki wynika, że więcej ich dzieli niż łączy. Jest jednak pomiędzy nimi czynnik, który sprawia, że dziś bywają ze sobą porównywani, a ich ostatnie chwile miały podobny przebieg.

Obaj swoje życie dedykowali pracy z dziećmi - sierotami żydowskimi. Janusz Korczak czynił to zgodnie z wykształceniem i zainteresowaniami badawczymi, a Dawid Kurzmann - raczej intuicyjnie, bo wierzył w sens swojej działalności i postrzegał ją jako wypełnianie boskich przykazań (micwę) i misję jednocześnie.

Obraz z kennkarty

Kurzmann urodził się 25 maja 1865 r. w Rzeszowie. Z zawodu był kupcem. Nie wiadomo kiedy i w jaki sposób trafił do Krakowa. Być może miało to związek z jego małżeństwem, choć nie jest wykluczone, że najpierw znalazł się na krakowskim Kazimierzu, a dopiero później zadecydował o ślubie. Pewne jest, że jego żona o imieniu Darere, z domu Hernberg, urodziła się także w 1865 r., właśnie w Krakowie.

Reklama

Z ich małżeństwa na świat przyszło dwóch synów, Baruch i Izrael, oraz córka, której imienia nie znamy. Według akt ze spisu ludności miasta Krakowa z 1921 r., Kurzmann wskazał na dwa języki ojczyste - polski i żargon (język jidysz), oraz zadeklarował wyznanie mojżeszowe. Na zachowanych zdjęciach z końca lat trzydziestych XX w. oraz na fotografii do kennkarty jawi się jako mężczyzna w podeszłym już wieku, o siwych włosach, długiej brodzie, w okularach o okrągłej oprawie i z pogodnym wyrazem twarzy.

Ze względu na wygląd zewnętrzny, noszone ubrania oraz wyznawane poglądy nazywany bywał rabinem, choć takiej funkcji nigdy nie pełnił. Jego miejscem pracy, przynajmniej od lat dwudziestych XX w., był Zakład Sierot Żydowskich przy ul. Dietla 64 w Krakowie.

Aż do wybuchu II wojny światowej zarządowi tego sierocińca przewodniczył dr med. Rafał Landau, który nie należał do środowiska Żydów ortodoksyjnych, i którego cechowały raczej postępowe poglądy. Jego zastępcą przez długi czas był właśnie Dawid Kurzmann, szczególnie troszczący się o zachowanie w sierocińcu zasad tradycyjnego judaizmu.

Był on powszechnie znany z tego, że w dosyć nowoczesnej instytucji, jaką był Zakład Sierot Żydowskich, optował za religijnym wychowaniem przebywających tam dzieci żydowskich. Nie oznacza to jednocześnie, że sprzeciwiał się innowacyjnym, ale świeckim metodom. Starał się jednak, by zachować balans i przy wprowadzaniu nowości nie zatracić miejsca dla tradycji i wiary przodków.

Kurzmann nie był jedynym wychowawcą w Zakładzie Sierot Żydowskich, ale to jego nazwisko najczęściej pojawia się w powojennych wspomnieniach. Nie sposób dziś ustalić, ilu jego wychowanków przeżyło wojnę i okupację, z pewnością jednak większość sierot przebywających w zakładzie podczas okupacji została zgładzona.

Strażnik tradycji w getcie

Po wybuchu wojny, kiedy przewodniczący sierocińca opuścił Kraków, cała odpowiedzialność za podopiecznych spadła na jego wieloletniego zastępcę, Dawida Kurzmanna, oraz na pełniącą funkcję dyrektorki Annę Feuerstein i jej męża Juliana Leopolda Feuersteina, również zatrudnionego w zakładzie.

W połowie września 1939 r. wybrano nowy zarząd, któremu przewodniczył Marek Biberstein. Jego zastępcami zostali: Aleksander Biberstein i Dawid Kurzmann. W praktyce to dwaj ostatni z wymienionych mężczyzn i Anna Feuerstein zajmowali się sierocińcem.

Byli oni dla podopiecznych najbliższymi osobami, obecnymi i uczestniczącymi zarówno w dobrych, jak i złych chwilach, jakie zdarzały się w tym wojennym czasie. Niewątpliwie szczególną rolę w tej opiece odgrywał Dawid Kurzmann. Aleksander Biberstein wspominał o nim, że "przebywał przez cały dzień w Zakładzie, jemu podlegały sprawy wychowawcze [...] dbał on o przestrzeganie przepisów religijnych".

Kurzmann troszczył się także o zapewnienie środków finansowych na rzecz sierocińca oraz o odpowiednią ilość ubrań i lekarstw. Nade wszystko starał się jednak o wpajanie dzieciom tradycji żydowskiej. Mimo że od XIX w. w społeczności żydowskiej pojawiły się silne prądy dążące do sekularyzacji i akulturacji życia, to religia stanowiła czynnik integrujący naród żydowski. Była ona ważną składową codzienności, dodającą wiary i nadziei na poprawę trudnego losu.

Nie ulega wątpliwości, że w warunkach, jakie narzucił okupant niemiecki, wielu Żydów straciło wiarę. Według Kurzmana, tym istotniejsze było przekazanie tradycji judaistycznych młodemu pokoleniu, by zapewnić ciągłość trwania narodu i jego dziedzictwa kulturowego, szczególnie na okres powojenny.

Oprócz przekazywania wiadomości, np. z zakresu obrzędowości, organizowania wieczorynek, pogawędek i obchodów kolejnych świąt, Dawid Kurzmann starał się także, by kuchnia w sierocińcu prowadzona była w sposób koszerny. Koszernego mięsa używano podczas szabatowych kolacji. Sprowadzana do ośrodka żywność była relatywnie droga, ale cel, dla jakiego Kurzmann się o to starał - dbałość o prawo i tradycję żydowską - nie miał ceny.

W stronę Bełżca

Podczas pierwszej masowej akcji wysiedleńczej z getta krakowskiego do obozu zagłady w Bełżcu wywieziono w czerwcu 1942 r. ok. 7 tys. osób, ale dzieci z Domu Sierot przy ul. Krakusa 8 nie ucierpiały. W końcu czerwca Niemcy zarządzili, że teren getta musi zostać zmniejszony. Niestety, od dzielnicy odcięta została m.in. ulica, przy której znajdował się sierociniec.

Kurzmann i Anna Feuerstein zostali zobowiązani do znalezienia nowego lokalu. Po licznych interwencjach w siedzibie Judenratu, OD i Żydowskiej Samopomocy Społecznej udało im się uzyskać lokal przy ul. Józefińskiej. Radość z tego faktu nie trwała jednak długo, bowiem już kilka miesięcy później, 28 października 1942 r., rozpoczęło się drugie masowe wysiedlanie z getta krakowskiego. Tym razem, pomimo licznych starań kierownictwa sierocińca, nie udało się ochronić podopiecznych.

Akcję październikową przeprowadzono szybko i w krwawy sposób, ale - jak relacjonują świadkowie - wysiedlenie Domu Sierot przebiegło spokojnie. Starszym dzieciom nakazano ustawić się przed budynkiem i w asyście policjantów z karabinami odprowadzono ich na plac Zgody.

Aleksander Biberstein pozostawił opis tego tragicznego pochodu: "Dyrektorka Zakładu p. Feuerstein kategorycznie odrzuciła propozycję opuszczenia dzieci i pozostała w getcie. Tragiczny był ten korowód dzieci, maszerujący czwórkami do Płaszowa, na czele którego szli: dyrektorka Zakładu, p. Feuersteinowa z mężem i stary, uduchowiony, wierzący w swoje przeznaczenie, pogodzony z Bogiem - Dawid Kurzmann ze swoją córką i zięciem Dawidem Schmelkesem".

Opis ten nasuwa jednoznaczne skojarzenie z wysiedleniem ochronki z getta warszawskiego do obozu zagłady w Treblince. Tam w ostatniej drodze towarzyszył dzieciom ich opiekun - Janusz Korczak.

W literaturze przedmiotu Dawid Kurzmann nazywany bywa właśnie "krakowskim Korczakiem". Zarówno Kurzman, jak i Korczak zginęli w 1942 r., kiedy Niemcy zadecydowali o wysiedleniu ich podopiecznych i posłaniu ich na pewną śmierć.

Korczak nie zostawił dzieci z podlegającego mu warszawskiego Domu Sierot i wraz z nimi udał się do obozu zagłady w Treblince. Kilka miesięcy później Kurzmann postąpił dokładnie w taki sam sposób i wraz z kilkoma innymi osobami z personelu krakowskiego sierocińca udał się z getta w ostatnią podróż do obozu zagłady w Bełżcu.

Obaj postąpili zgodnie z sumieniem i społeczną powinnością, odnosząc moralne zwycięstwo nad niemieckim okupantem.

Martyna Grądzka

-----------------------------------------------
Martyna Grądzka - historyk, pracownik IPN Oddział w Krakowie, doktorantka w Instytucie Historii Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie, współpracownik Ośrodka Myśli Politycznej

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: getto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy