Więzienie na Zamku Lubelskim. Po gestapowcach oprawcami byli komuniści

W ostatnich dniach okupacji Lublina, Niemcy dokonali masakry na więźniach przetrzymywanych w zamku. W bestialski sposób rozstrzelali około 280 Polaków. Po hitlerowskich oprawcach nastały czasy stalinowskiego terroru, w trakcie którego cele zamku znów zapełniły się polskimi patriotami.

Zamek w Lublinie pełnił funkcję więzienia jeszcze w czasach I Rzeczpospolitej. Podczas zaborów przetrzymywani byli tu zarówno więźniowie polityczni, jak i kryminalni. Na zamku sądzono powstańców styczniowych. Stąd wyprowadzano ich na miejsce straceń lub zsyłano w głąb Rosji.

W czasie II Rzeczpospolitej Zamek Lubelski pozostał więzieniem. Jednak starano się je przekształcić zgodnie z nowymi tendencjami, które pojawiły się w więziennictwie. Na przykład przy kaplicy stworzono salę szkolną dla więźniów, którzy byli objęci opieką stowarzyszeń dobroczynnych.

Reklama

We wrześniu 1939 r., w czasie bombardowania przez Niemców Lublina, cele zostały otwarte, a więźniowie wypuszczeni na wolność. Takie opustoszałe budynki zastali wkraczający do miasta hitlerowcy. Zajęli je i już w październiku 1939 r. uruchomili w nich własne więzienie, które podlegało SD i było centralnym więzieniem dystryktu lubelskiego, do którego trafiali zarówno Polacy, jak i Niemcy, którzy dopuścili się przestępstw kryminalnych.

Komendantem więzienia został Peter Paul Domnick. Straż więzienna składała się z Niemców i Ukraińców, którzy odpowiadali za wykonanie poleceń Gestapo w stosunku do więźniów, w tym za wykonanie wyroków, a także za ochronę budynków. Do pracy wewnątrz więzienia zostali też powołani przedwojenni strażnicy - Polacy. W 1942 r. ochrona obiektu została wzmocniona przez "własowców". Całe wzgórze zamkowe zostało dodatkowo otoczone płotem z drutu kolczastego.

W więzieniu zorganizowano pięć oddziałów męskich i jeden kobiecy. Cele w baszcie służyły jako kwarantanna. W tym samym skrzydle były karcery. Istniał szpital więzienny, gdzie pracowali więźniowie-lekarze. W dawnej sali szkolnej urzędował niemiecki sąd doraźny.

W czasie okupacji niemieckiej Zamek Lubelski był tylko więzieniem przejściowym. Przebywali w nim Polacy aresztowani za działalność w konspiracji, którzy przeszli wcześniej śledztwo w lubelskiej siedzibie Gestapo "Pod Zegarem", zakładnicy, ale także zwykli przestępcy kryminalni.

Z Zamku Lubelskiego wysyłano aresztowanych zgodnie z przeznaczeniem - jednych na roboty do Niemiec, a innych, po wyrokach, najczęściej do obozów koncentracyjnych, gdzie wykonywano zasądzoną karę śmierci lub gdzie odbywali karę pozbawienia wolności. Niekiedy karę śmierci wykonywano już na Zamku. Wykorzystywano do tego, choć niezmiernie rzadko, szubienicę, którą zamontowano w szopie koło kaplicy.

Rozstrzeliwanie więźniów, a także zakładników, odbywało się poza Zamkiem, w różnych punktach Lublina i w okolicach. Czasem Niemcy inscenizowali egzekucje pokazowe, przeprowadzane w obecności spędzonych na tę okazję ludzi. W ten sposób starano się zniechęcić Polaków do oporu wobec władz okupacyjnych. Więźniowie umierali także na skutek tortur lub panujących na zamku złych warunków.

W więzieniu na Zamku Lubelskim istniał ruch oporu. Należeli do niego niektórzy polscy strażnicy, którzy przekazywali na zewnątrz grypsy od uwięzionych. W ruchu oporu byli też więźniowie zatrudnieni w kancelarii więziennej, szpitalu, stajniach i warsztatach. Pomagali oni innym więźniom, ale również zbierali informacje o hitlerowskich zbrodniach. Utrzymywali kontakt z miastem przez polskich strażników, ale również przez łączników - ludzi pod różnymi pozorami wchodzących na Zamek. Była to sieć budowana przez polskie podziemie od 1939 r. Należeli do niej, na przykład, dostawcy żywności, ale również Polacy zatrudnieni u Niemców korzystających z pracy więźniów, czyli z warsztatów krawieckich lub pracowni protetycznej. Wszyscy ci ludzie mogli wejść na teren więzienia nie wzbudzając żadnych podejrzeń.

W obliczu zbliżającego się frontu wschodniego Niemcy przygotowali plan likwidacji więzienia. Od maja 1944 r. Niemcy pozbywali się skazanych z Zamku Lubelskiego, ale już ich nie rozstrzeliwali, lecz wywozili w specjalnie do tego przygotowanych samochodach, w których truli ofiary spalinami podczas transportu do obozu na Majdanku lub lasu krępieckiego.

Zamiarów likwidacji polskich więźniów nie porzucili nawet w obliczu klęski. 10 lipca 1944 r. hitlerowcy przystąpili do realizacji swojego planu, którego ostatnim etapem miało być wysadzenie w powietrze najważniejszych obiektów miasta, w tym Zamku Lubelskiego, i przygotowania w nim obrony.

19 lipca Gestapo dostarczyło na Zamek wykazy więźniów, podzielonych na różne grupy. Niektórzy zostali przeznaczeni do zwolnienia. Inni do załadowania do transportu, w trakcie którego mieli zostać zagazowani. Część miała zostać rozstrzelana na miejscu. Niektórzy mieli być przekazani do sądów doraźnych.

Kolejne dni trudne są do odtworzenia ze względu na brak dokumentów i sprzeczne relacje byłych więźniów. Wiadomo, że 20 lipca strażnicy z SS przystąpili do wykonania poleceń Gestapo. Tego dnia w więzieniu było 2124 uwięzionych, w tym 329 kobiet.

Więzionych Niemców, których było 235, skierowano do transportu w kierunku zachodnim. Więźniów-mężczyzn przeznaczonych do egzekucji zgromadzono na oddziale I, chorych - w jednej z sal szpitala, a kobiety w jednej z cel na oddziale kobiecym.

W grupie wyselekcjonowanej w więziennym szpitalu znalazł się jeden z więźniów Zamku - Władysław Jurgo, członek Armii Krajowej o pseudonimie "Sławek", uwięziony przez Gestapo jesienią 1943 r. Po okrutnym śledztwie został przekazany do więzienia i skazany na śmierć. Jednak dzięki pomocy podziemia, jako chory na tyfus, trafił do szpitalika więziennego, gdzie pozostał jako sanitariusz. Późnym wieczorem potajemnie został zaprowadzony do więźnia-lekarza doktora Stanisława Bonikowskiego, który poinformował go, że do transportu wybrano skazanych na śmierć. Jurgo wziął ze sobą lancet.

Następnego dnia rozpoczęto gromadzenie na dziedzińcu więźniów przeznaczonych do transportu. W szpitalu pojawił się znany z wyjątkowego sadyzmu esesman Tanzhaus, zwany przez więźniów "Krową", który lubował się w obserwowaniu reakcji ludzi skazanych na śmierć, wywoływanych z cel. Wyprowadził z celi szpitalnej zgromadzonych tam więźniów i wtedy Jurgo sięgnął po ukryty przez siebie lancet i wbił go esesmanowi w szyję. Po chwili popełnił samobójstwo. Niemcy chwilowo odstąpili od swoich planów.

22 lipca rano na Zamek przyjechało Gestapo i to oni około 11.00 przystąpili do mordowania uwięzionych. Najpierw w warsztatach krawieckich na oddziale V, w celi 35, wymordowano wszystkich członków żydowskich rodzin przetrzymywanych w więzieniu i wykorzystywanych do pracy rzemieślniczej, których zgromadzono tam poprzedniego dnia. Potem przyprowadzano tam i mordowano po dziesięciu więźniów z oddziału I i ze szpitala, tak, że ciała padały na siebie warstwami, aż sala się wypełniła. Egzekucję przeniesiono wtedy do celi 34, a gdy gestapowcy zaczęli się spieszyć - ostatnich skazanych rozstrzeliwano na korytarzu, po wyprowadzeniu z celi. Egzekucję przerwano około godziny 13.30 z powodu alarmujących wiadomości o zbliżaniu się Armii Czerwonej. Gestapowcy wycofali się, polecając pozostawionym Ukraińcom z SD i polskim strażnikom wypuszczenie pozostałych więźniów o godzinie 16.00. Wtedy doszło do rabunku trupów.

Ukraińscy wachmani nie chcieli czekać do 16.00. Zadzwonili do Gestapo, ale telefon milczał, a oni bali się odwetu ze strony Polaków. Kazali więc polskim strażnikom wypuścić pozostałych więźniów, ściągnęli mundury i wykorzystali sytuację, by ukryć się pośród wypuszczonych.

Już od rana tego dnia, 22 lipca 1944 r., rodziny i znajomi więźniów gromadzili się wokół Zamku, ponieważ do miasta przeniknęły pierwsze sygnały, że coś złego się tam działo. Wtargnęli do więzienia. Przywitał ich przerażający widok. Stosy ciał i płynąca po podłodze i schodach krew, która przesiąkała przez stropy.

Ruch na Zamku zwrócił uwagę Niemców. Kilku żandarmów przyjechało do więzienia, ale nie podjęli żadnej akcji, kazali Polakom opuścić więzienie i odjechali. Wtedy ludzie powrócili. Rodziny szukały ciał swoich bliskich między trupami, by ich zabrać i pochować. Fotograf podziemia zrobił zdjęcia dokumentujące rozmiar zbrodni. Zorganizowano też grupę, w skład której weszli lekarze i pielęgniarki, a która zajęła się poszukiwaniem rannych, bardzo nielicznych, w stosach trupów, a następnie udzielaniem im pomocy.

W dniu 23 lipca rozpoczęły się walki o Lublin, a gdy się zakończyły, już w dniu 25 lipca Armia Czerwona zorganizowała komisję do zbadania mordu. Celem Sowietów było powiązanie  mordu w Lublinie z... masakrą w Katyniu i użycie zbrodni na Zamku jako "dowodu" pośredniego na rzekome wymordowanie przez Niemców polskich oficerów na Białorusi.

Dopiero 28 lipca odbył się uroczysty pogrzeb ofiar, których ciała pozostały na Zamku. Było ich 127. Według doktora Bonikowskiego zamordowanych zostało około 150 więźniów, a wypuszczonych na wolność około 600. Natomiast po latach, w wyniku apelu w środkach masowego przekazu, ustalono inną liczbę ofiar. Miało to być 280 więźniów.

Sowiecka komendantura wojenna zajęła jednak budynki więzienia, zachowując wszelkie urządzenia ochronne z drutem kolczastym włącznie i po przeprowadzeniu gruntownych porządków, na początku września 1944 r. w Zamku Lubelskim zostało otwarte kolejne więzienie. Tym razem więzienie śledcze.

Było to dość szokujące posunięcie, ponieważ ludzie wiedzieli, w jakim stanie było to miejsce po odejściu Niemców. Krew ściekała po schodach, przesiąkała przez stropy, wydawało się, że tego nie można było uprzątnąć. Takie miejsca, uświęcone krwią Polaków, zyskiwały zupełnie wyjątkowy status. Tymczasem w mury Zamku Lubelskiego trafili nowi więźniowie.

Zarząd nowo zorganizowanego więzienia był polski i podlegał Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN. Ochrona zewnętrzna tylko początkowo należała do NKWD. Po ofensywie styczniowej w 1945 r. na ich miejsce wprowadzono żołnierzy Wojsk Wewnętrznych, późniejszego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Do służby wewnętrznej wykorzystywano też cywilnych strażników.

Do więzienia kierowano członków AK i innych organizacji konspiracyjnych aresztowanych przez NKWD, które miało swój areszt przy ul. Szopena 18 i wiele aresztów dzielnicowych, przez wojskowy kontrwywiad Armii Czerwonej Smiersz, który zajął budynek przy ul. Szopena 8 oraz przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego mieszczący się wówczas przy ul. Krótkiej.

Trafiali tam również zatrzymani i przesłuchiwani w areszcie wojskowym przy ul. Świętoduskiej, w areszcie MO przy ul. Zielonej  i w areszcie Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego przy ul. Probostwo. Więźniowie pochodzili z całej Lubelszczyzny, a także ze wszystkich ziem zajmowanych przez Armię Czerwoną, np. z okolic Warszawy.

W Zamku Lubelskim oskarżeni czekali na wyrok, ale pozostawali w nim też ci, którzy zostali już skazani na pozbawienie wolności, ponieważ prawie do połowy 1945 r. nie było ich gdzie skierować. Tak było aż do zorganizowania w połowie 1945 r. nowych więzień na terenach zajętych w ramach ofensywy zimowej.

Na Zamek Lubelski trafiali też volksdeutsche i współpracujący z Niemcami Polacy, a także żołnierze polscy i rosyjscy, którzy popełnili w wojsku zwykłe wykroczenia. Oczywiście byli tam też kryminaliści.

Tak jak za okupacji niemieckiej, więźniami Zamku byli więc głównie polscy patrioci, a wśród nich przedwojenni zawodowi wojskowi, obywatele wielokrotnie odznaczani przez przedwojenne władze, uczestnicy powstań śląskich i powstania wielkopolskiego, polska inteligencja, ziemianie, rzemieślnicy i rolnicy, a także szkolna młodzież.

W więzieniu w dalszym ciągu było pięć oddziałów męskich i jeden kobiecy. Obok baszty usytuowano cele śmierci. W dalszym ciągu istniał szpital, w którym pracowali więźniowie-lekarze. W szpitalu, jak za czasów Gestapo, było pomieszczenie do przesłuchań. W dawnej sali szkolnej, obok kaplicy, lub w budynku administracyjnym zbierał się i obradował sąd - najpierw Wojskowy Sąd Garnizonowy, a potem Wojskowy Sąd Okręgowy.

Wyroki śmierci były wykonywane na terenie więzienia, najczęściej w piwnicy nieistniejącego już budynku administracyjnego. Zabijano strzałem w tył głowy. Niektórych więźniów, trudno ocenić według jakiego klucza, wieszano w nieistniejącym już budynku obok kaplicy. Używano do tego za długiego sznura, dlatego wykonawca wyroku ciągnął skazanego aż do zadławienia.

Wszystkie ciała zamordowanych prawdopodobnie wywożono  poza więzienie i zakopywano w różnych miejscach - w mogiłach zbiorowych lub na cmentarzu przy ul. Unickiej, pogłębiając doły przygotowane do normalnego pochówku. Pozbywano się przy tym wszystkiego, co mogło pomóc w ewentualnej identyfikacji zwłok.

Jedno z miejsc pochówku, mogiła zbiorowa, zostało przypadkowo rozpoznane pod cmentarnym murem w czasie budowie drogi. Zwłoki - bez identyfikacji - przeniesiono na godniejsze miejsce na tym samym cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. Po roku 1989 stało się grobem symbolicznym wszystkich powojennych ofiar Zamku Lubelskiego.

W więzieniu na Zamku Lubelskim obowiązywał surowy regulamin, często stosowano kary. Poza tym strażnicy okradali więźniów - ginęły nie tylko depozyty, ale i inne rzeczy osobiste. Żeby ułatwić kradzieże władze więzienia wprowadziły, na przykład, nakaz wystawiania na noc przez więźniów butów przed cele.  Enkawudziści i ubecy wybierali sobie wtedy najlepsze z nich.

Jeszcze w 1944 r. komuniści próbowali wykorzystać więźniów politycznych z Zamku do różnych prac na terenie Lublina. Kierowano ich, między innymi, do pracy w stołówce Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Krótkiej lub do elektrowni. Jednak maszerujący w konwoju akowcy śpiewali patriotyczne i partyzanckie piosenki i z tego powodu wstrzymano te wyjścia, zatrudniając uwięzionych do prac na terenie Zamku.

Regulamin więzienny został jeszcze bardziej zaostrzony po brawurowej ucieczce 11 uwięzionych i skazanych na karę śmierci akowców. Miało to miejsce w nocy z 18 na 19 lutego 1945 r. Skazanych wyprowadziło z więzienia, z celi śmierci, 12 strażników z Wojsk Wewnętrznych, byłych żołnierzy AK, którzy mieli już wcześniej kontakt z lubelskim podziemiem.

Po tym zdarzeniu natychmiast nastąpiły też represje. Przesłuchiwano więźniów, którzy mogli coś wiedzieć o celu tej ucieczki. Poza tym nakazano więźniom wystawianie na korytarz na noc także ubrań. Zaczął również obowiązywać zakaz wyglądania przez okno. Do łamiących go więźniów strzelał siedzący w wieżyczce wartownik.

W krótkim czasie po ponownym uruchomieniu więzienia na Zamku Lubelskim, było ono już przepełnione. W październiku 1944 r. dokonano selekcji. Część aresztowanych, nie obciążonych dowodami, a należących wcześniej do AK, wywieziono do obozów internowania położonych w głębi ZSRR.

Kolejny transport z Zamku odszedł dopiero na początku maja 1945 r. Więźniów skazanych na pozbawienie wolności przeniesiono do więzienia we Wronkach. Potem poszły następne transporty do kolejnych więzień lub obozu pracy pod Warszawą. Od 1951 r. więźniów po wyrokach kierowano też do szczególnie niebezpiecznych prac.

Więzienie w Zamku Lubelskim działało od 1944 r. do 1954 r., choć oficjalnie budynek został już w 1945 r. przekazany Ministerstwu Kultury i Sztuki. W rzeczywistości instytucję kultury zorganizowano tam dopiero po 1954 r.

Potem, w latach 60. lub 70. komuniści próbowali otworzyć tam również restaurację z dancingiem. Spotkało się to z oporem lublinian. Ostatecznie odstąpiono od tego pomysłu. Dopiero po 1989 r. wolno było mówić i pisać o tym, co w Zamku Lubelskim działo się po wojnie.

Anna Grażyna Kister

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lublin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy