Aresztowanie Kornela Morawieckiego

W chwili wprowadzenia stanu wojennego w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. na polecenie władz w całym kraju internowano ponad trzy tysiące działaczy NSZZ "Solidarność" i opozycji demokratycznej. Po roku łączna liczba osób przetrzymywanych w ośrodkach odosobnienia przekroczyła dziesięć tysięcy osób.

Nie wszyscy, którzy znaleźli się na listach działaczy przeznaczonych do internowania, zostali faktycznie zatrzymani. Wśród tych, którzy pozostali na wolności, znalazło się wielu czołowych działaczy NSZZ "Solidarność", m.in. Zbigniew Bujak, Bogdan Borusewicz, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis, Piotr Bednarz i wielu innych. Z ukrycia kierowali podziemnymi działaniami związku i byli tropieni przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. W podobnej sytuacji znajdowały się dziesiątki innych osób w kraju. Najdłużej z członków krajowych władz "Solidarności" ukrywał się Zbigniew Bujak, aresztowany przez SB w dniu 30 maja 1986 r.

Reklama

Jednym z działaczy ukrywających się po 13 grudnia 1981 r. był Kornel Morawiecki, wydawca "Biuletynu Dolnośląskiego" i działacz regionalnych struktur NSZZ "Solidarność" na Dolnym Śląsku. W kraju stał się bardziej znany, kiedy w czerwcu 1982 r. stanął na czele Organizacji Solidarność Walcząca. Po aresztowaniu Bujaka teraz on był dla bezpieki celem numer jeden.

Tak długie ukrywanie się Morawieckiego było możliwe dzięki sprawności organizacyjnej Solidarności Walczącej. Od wprowadzenia stanu wojennego jej lider przebywał w dziesiątkach mieszkań. Zasady bezpieczeństwa przyjęte przez organizację były surowo przestrzegane. Jedną z nich była "zasada dwóch mieszkań". Polegała ona na tym, że w mieszkaniu, w którym mieszkał Morawicki nie odbywały się żadne spotkania, a kontakt z nim miała tylko jedna łączniczka. Natomiast w innym mieszkaniu, znajdującym się w pobliżu, przywódca Solidarności Walczącej odbywał zebrania organizacyjne. Do momentu aresztowania spotkał się z około tysiącem osób.

Zatrzymanie ukrywającego się K. Morawieckiego stało się dla wrocławskiej bezpieki - oprócz względów politycznych - sprawą prestiżową. Przez blisko siedem lat działacz ten wymykał się wszelkim próbom namierzenia. Do stolicy Dolnego Śląska została przysłana specjalna grupa operacyjna, której członkowie systematycznie obserwowali wiele wytypowanych mieszkań, licząc że Morawiecki popełni błąd i tam się pojawi. Tym razem mieli szczęście i to właśnie dzięki błędowi, który on sam popełnił.

Wspomniał to po latach następująco: "Popełniłem błąd. Od dłuższego czasu ukrywałem się w wyjątkowo bezpiecznym miejscu. 9 listopada 1987 r. miałem w planie dwa spotkania konspiracyjne. Na obydwu pojawiłem się z Hanną Łukowską-Karniej. To drugie miało mieć miejsce w dużym dziesięciopiętrowym bloku przy ul. Zielińskiego. Jedno z mieszkań należało do matki z córką. Córka i jej siostra drukowały dla nas książki w państwowej drukarni. Niosłem im do przedruku paryskie wydanie 'Warto być przyzwoitym' Władysława Bartoszewskiego. Wiedzieliśmy, że ponad pół roku wcześniej coś niejasnego działo się wokół tej drukarni. Niestety, zlekceważyliśmy potencjalne zagrożenie. [...] Jakieś dziesięć minut po tym, jak weszliśmy do tego mieszkania, ktoś zadzwonił do drzwi. Chyba podał się za listonosza z telegramem. Momentu, w którym wpadli do środka prawie nie pamiętam. W ułamku sekundy zakładali mi kajdanki, inni dokładnie obszukiwali ubranie".

Morawiecki trafił do Aresztu Śledczego przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. 22 stycznia 1988 r. dołączył do niego Andrzej Kołodziej, inny ukrywający się działacz Solidarności Walczącej, pełniący funkcję przewodniczącego Komitetu Wykonawczego SW. Wydawało się, że władze przygotowują dla obu działaczy proces polityczny.

Solidarność Walcząca była w tym czasie inwigilowana przez wszystkie funkcjonujące w PRL służby specjalne. Jeszcze przed aresztowaniem Morawieckiego Departament I MSW, czyli wywiad, rozpatrywał trzy scenariusze postępowania na wypadek ujęcia przywódcy SW.

Pierwszy z nich zakładał: "Fakt zatrzymania Kornela Morawieckiego zdyskontować propagandowo, a następnie zwolnić go, wykorzystując zgromadzone materiały w celu zdyskredytowania 'Solidarności Walczącej'. Wariant ten pozwoli zneutralizować politycznie K. Morawieckiego".

Wariant drugi opierał się na założeniu, że wobec zatrzymanych przywódców SW zostanie wszczęte śledztwo o "podjęcie przygotowań do działań o charakterze terrorystycznym". W takim przypadku sugerowano:

-          objęcie go tym śledztwem i tymczasowe aresztowanie,

-          propagandowe zdyskontowanie ustaleń w tym zakresie i odstąpienia od jego aresztowania.

I wreszcie trzeci wariant przewidywał wszczęcie postępowania przygotowawczego, którym zostałby objęty Morawiecki i inni działacze SW. Zauważono przy tym, że: "Przeciwko temu wariantowi przemawia konieczność zdekonspirowania łącznika mającego perspektywicznie duże możliwości operacyjne." Chodziło tu o agenta SB działającego w szeregach SW "Diodora", czyli Eugeniusza Jaroszewskiego.

W trakcie gdy Morawiecki i Kołodziej byli osadzeni w budynkach MSW, władze PRL przygotowywały się już do rozmów z tzw. "konstruktywną" opozycją. Przeprowadzanie w tym czasie głośnego procesu politycznego było im nie na rękę. Zdecydowano się więc na jeszcze inne rozwiązanie: obaj działacze mieli być deportowani z kraju. Obaj początkowo zgodzili się, ale w ostatniej chwili, w kwietniu 1988 r., Morawiecki za pośrednictwem mecenasa Jana Olszewskiego otrzymał list od Zbigniewa Romaszewskiego zawierający informację, że w kraju zaczynają się strajki. Z Okęcia zawrócili na Rakowiecką pod eskortą SB. Zamiast z powrotem do cel zostali zaprowadzeni do gabinetu naczelnika więzienia. W pomieszczeniu przebywali już: Jan Olszewski, Andrzej Stelmachowski i ksiądz Alojzy Orszulik. Morawieckiego ponownie przekonywano do opuszczenia kraju. Działacze SW byli zdecydowani, by pozostać w kraju, nawet gdyby mieli dalej przebywać w celi.

Jak wspominał lider "Solidarności Walczącej": "Wtedy Stelmachowski poprosił mnie na kilka słów na osobności. Przeszliśmy do innej części gabinetu. Powiedział mi, że Andrzej jest ciężko chory. Pokazał mi papiery wskazujące, że Kołodziej ma raka dwunastnicy. Powiedziałem więc, żeby Andrzej leciał sam, a ja zostanę. Panowie stwierdzili, że nie ma takiej możliwości, że gen. Kiszczak się na to nie zgodzi. Spytałem, czy będę mógł wrócić. Dowiedziałem się, że oczywiście tak. Paszport, który mi wyrobili, pozwalał na wielokrotne przekraczanie granicy".

Ksiądz A. Orszulik osobiście gwarantował, że obaj będą mogli w każdej chwili powrócić do kraju. Morawiecki i Kołodziej odlecieli samolotem LOT-u do Rzymu w dniu 30 kwietnia 1988 r. Towarzyszył im ksiądz Zdzisław Sawiński.

Kołodziej niezwłocznie rozpoczął badania w jednej z rzymskich klinik. Szybko okazało się, że jest zdrowy, a cała dokumentacja medyczna w kraju została sfałszowana przez Służbę Bezpieczeństwa. Nasuwa się tu pytanie: czy ks. Orszulik, A. Stelmachowski i J. Olszewski mieli tego świadomość? Należy przypuścić, że nie. Tylko skąd takie zaufanie do dokumentów przygotowanych przez SB?

Bardzo szybko okazało się, że gwarancje powrotu obu działaczy z zagranicy okazały się nic nie warte. Po trzech dniach pobytu na Zachodzie Morawiecki powrócił do kraju, po czym został zatrzymany na Okęciu i deportowany do Wiednia bez prawa powrotu. Po czasie ks. A. Orszulik przepraszał go za to mówiąc, że został wprowadzony w błąd przez władze. A. Stelmachowski nigdy nie starał się tej sytuacji wyjaśnić.

Niezależnie od tego jakie nie były kulisy tej sprawy, trzeba zwrócić uwagę, że trzej negocjatorzy dali się wykorzystać bezpiece. Po kilku miesiącach odegrali znaczną rolę w przygotowaniach do "okrągłego stołu" i w samych negocjacjach. Przymusowy wyjazd Morawieckiego na Zachód był korzystny zarówno dla nich, jak i dla władz. Ostatecznie Kornel Morawiecki wrócił do kraju pod koniec 1988 r. i znów stanął na czele Solidarności Walczącej. Tym razem granicę przekroczył nielegalnie. 

Włodzimierz Domagalski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kornel Morawiecki | Solidarność Walcząca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy