Kornel Morawiecki w centrum analiz Departamentu Stanu USA

​Po przymusowej deportacji, jakiej wiosną 1988 r. zostałem poddany wraz z Kornelem Morawieckim, trafiłem do szpitala w Rzymie a Kornel natychmiast podjął próbę powrotu do Polski.

Już dwa dni po tym, jak wsadzeni przez SB w samolot wysiedliśmy na lotnisku w stolicy Włoch, przewodniczący Solidarności Walczącej na indywidualnej audiencji spotkał się z papieżem Janem Pawłem II, po czym próbował kupić bilet powrotny do Polski.

Okazało się, że ostatni bilet kupił ksiądz Boniecki (ten z "Tygodnika Powszechnego"). Kornel Morawiecki przedstawił się więc księdzu Bonieckiemu i opowiedział, co go spotkało w ostatnich dniach. O tym, że po aresztowaniu w listopadzie 1987 r. i spędzeniu pół roku w celi oraz na przesłuchaniach, został przez komunistów przymusowo wsadzony do samolotu i wywieziony za granicę, skąd chce właśnie wrócić do ojczyzny. Nie wiem, czy informacje te nie zrobiły na Bonieckim żadnego wrażenia, czy też miał jeszcze ważniejszy powód, by natychmiast lecieć do Polski. W każdym bądź razie na prośbę o odstąpienia biletu i powrocie późniejszym rejsem odpowiedział odmownie.

Reklama

Kornel Morawiecki znalazł więc inne połączenie - poleciał do Niemiec, skąd następnego dnia przesiadł się na samolot lecący do Krakowa. Na płycie portu lotniczego Balice czekała już jednak na niego ekipa funkcjonariuszy SB. Tego samego dnia przewodniczący Solidarności Walczącej został niemal wniesiony do kolejnego samolotu. Pilnowany przez esbecką obstawę, został od niej uwolniony dopiero przed budynkiem portu lotniczego w Wiedniu.

Dopiero też wtedy wręczono mu nowy paszport, w którym wpisane było, że jest to dokument umożliwiający tylko JEDNOKROTNE przekroczenie granicy. Paszport ten stwierdzał więc obywatelstwo polskie, ale już nie uprawniał do przekroczenia granicy. Kornel Morawiecki stał się człowiekiem, którego władze PRL siłą wyrzuciły z Polski i oficjalnie odmówiły mu powrotu do swojego kraju.

Po zatelefonowaniu do Radia Wolna Europa, Kornel Morawiecki niemal natychmiast stał się gościem tej rozgłośni. W Wiedniu gościł go też m.in. mieszkający tam wówczas Stanisław Lem oraz rodzice jego przyjaciela, późniejszego prowincjała dominikanów, Macieja Zięby. Wielokrotnie do Maison Lafitte zapraszał Kornela Jerzy Giedroyć.

Wcześniej jednak przewodniczący Solidarności Walczącej trafił do Londynu. Dotarł tam mimo wcześniej wspomnianego braku paszportu. A pamiętać trzeba, że w tamtych czasach nawet osoby posiadające wizę wpuszczano na terytorium Wielkiej Brytanii (albo i nie wpuszczano) dopiero po odbyciu rozmowy z urzędującym na granicy brytyjskim oficerem imigracyjnym. Okazało się jednak, że nieuznawany także przez władze brytyjskie Rząd Polski na Uchodźstwie ma w angielskim państwie kontakty na tyle dobre, że w wyniku uruchomienia jakichś nadzwyczajnych procedur Kornel Morawiecki, człowiek bez ważnego paszportu, mógł wjechać na terytorium Zjednoczonego Królestwa.

Z wszystkich możliwości zamieszkiwania w Londynie Kornel wybrał dom swojego przyjaciela Tadeusza Warszy - kolegi z lat jeszcze szkolnych, fizyka i szefa jednego z pierwszych zagranicznych przedstawicielstw Solidarności Walczącej. Tygodnie spędzone w Londynie upłynęły na niekończących się spotkaniach z angielską Polonią. Do najważniejszych należała uroczystość w siedzibie Rządu Polskiego na Uchodźstwie, w czasie którego Kornel Morawiecki został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta.

W czasie rozmowy z sędziwą Lidią Ciołkoszową z PPS-u tematem była m.in. historia Józefa Cyrankiewicza. Wg tej liderki polskiego ruchu socjalistycznego Cyrankiewicz był przed wojną bardzo przyzwoitym człowiekiem i dopiero pobyt w niemieckim obozie Auschwitz zmienił go nie do poznania.

Wiele londyńskich spotkań Kornela Morawieckiego gromadziło setki uczestników, na obrzeżach których zobaczyć można było osobę znaną z "polskiej" telewizji - Bogusława Wołoszańskiego. Na każdym z takich spotkań jego uczestnicy pokazywali na tego człowieka mówiąc, że jest on najbardziej w Londynie znanym agentem PRL-owskich służb specjalnych. Pojawiające się w PRL-owskiej prasie artykuły o pobycie Kornela Morawieckiego w Londynie miały pochodzić przede wszystkim właśnie od Wołoszańskiego.

Wśród ludzi, których Kornel spotkał w Londynie, był m.in. Czesław Bielecki, znany wówczas bardziej jako Maciej Poleski. Bielecki stwierdził m.in., że Kornel pod żadnym pozorem nie powinien dać się wyrzucić z kraju - nawet siłą. Zapewne oceniał, że właśnie wtedy, wiosną 1988 władze komunistyczne rozpoczynały finał wielkiej politycznej operacji, dla realizacji której zarówno siedzący w więzieniu, jak i ukrywający się Kornel Morawiecki byłby bardzo niewygodny.

Do przebywającego w Londynie Kornela co dzień przychodziły zaproszenia zza Oceanu. Pojawienie się w Stanach wydawało się jednak jeszcze mniej prawdopodobne, niż wcześniej w Londynie. I to okazało się jednak możliwe.

Dla uzyskania nadzwyczajnej (bo dołączanej do nieważnego paszportu) amerykańskiej wizy przydatne okazało się poręczenie kogoś z brytyjskiej rodziny królewskiej, uzyskane na prośbę prezydenta RP na Uchodźstwie Kazimierza Sabbata. Tym sposobem Kornel Morawiecki mógł wczesnym latem 1988 roku znaleźć się w Waszyngtonie. Jak  potem opowiadał: "w tych Stanach do samolotów wchodziło się tak, jak w Polsce do autobusu". Dzięki takim możliwościom tysiące rodaków witały go w kilkunastu oddalonych od siebie miastach USA.

Skontaktowała się z nim m.in. pochodząca z Wrocławia Barbara Piasecka-Johnson, która przewodniczącego Solidarności Walczącej zasiliła finansowo. Długą rozmowę odbył Kornel także z Janem Nowakiem-Jeziorańskim. Głównym wrażeniem Kornela było krańcowe niezorientowanie Nowaka-Jeziorańskiego w rzeczywistych, panujących w Polsce realiach i nastrojach. Latem 1988 roku wieloletni szef Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa uważał, że nie tylko upadek komunizmu czy niepodległość Polski, ale nawet powrót Solidarności do oficjalnego działania - to zupełne mrzonki. Stąd Nowak swoją energię koncentrował na zabiegach o materialną pomoc rządu amerykańskiego "dla głodujących polskich dzieci".

Niemal identyczne były oceny formułowane przez Zbigniewa Brzezińskiego, który właśnie wtedy opublikował książkę o tym, jak wolny świat ma ułożyć swoje relacje ze Związkiem Sowieckim w nadchodzącym XXI stuleciu.

Kornel Morawiecki spotkał się też w USA oczywiście z licznymi działaczami Solidarności Walczącej, do których należał m.in. deportowany wraz ze swoją żoną Donną Kersey w roku 1986 Dariusz Olszewski oraz cała kolonia naukowców, skupionych teraz głównie na Uniwersytecie An Arbor. Należeli do nich m.in. prof. Andrzej Myc, prof. Zbigniew Oziewicz i prof. Jerzy Petryniak, który zdecydował się opuścić Polskę po tym, jak w roku 1983, na oczach żony i dzieci otarł się o śmierć (po ciężkim pobiciu czaszkę Jerzego Petryniaka składano przez kilka godzin, zdaniem wielu - przeżył cudem).

Prawdopodobnie najważniejszym spotkaniem Kornela Morawieckiego była jednak jego wizyta w Departamencie Stanu USA w Waszyngtonie. Zwrócenie na nią uwagi o tyle wydaje się istotne, że nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak funkcjonują takie instytucje w poważnych państwach.

Kornel został przyjęty przez urzędników bardzo wysokiego szczebla, przy czym rozmowy te nie miały charakteru przede wszystkim ceremonialnego, lecz wszystkich głównie bardzo interesowały opinie polskiego gościa o sytuacji w jego kraju i o przewidywanych kierunkach jej rozwoju. Kornel Morawiecki ze zdumieniem przekonywał się, że amerykańscy urzędnicy, zajmujący się sprawami międzynarodowymi, dysponują często wręcz doskonałą orientacją w polskich realiach, lecz zawsze z ogromną uwagą słuchają tego, co ktoś ma o tym do powiedzenia. Nie tylko dużo o Polsce wiedzieli, ale też bardzo się nią interesowali. Bez wątpienia byli to ludzie z wielką pasją oddani swojemu zajęciu.

O tym, co było źródłem ich kompetencji, Kornel dowiedział się w następnych dniach, kiedy goszczony był w czymś, co można by nazwać centrum analiz. W istocie był to zespół budynków, wypełnionych ludźmi pochylonymi nad pismami w dziesiątkach języków świata. Część tego kompleksu składała się z biur wyspecjalizowanych w aktualnej problematyce czeskiej, węgierskiej, rumuńskiej, jugosłowiańskiej. Obok nich wyjątkowo duże rozmiary miały biura, w których politolodzy znający język polski, wczytywali się w treść polskiej prasy emigracyjnej i podziemnej. Nie polegało to na tym, że wszyscy czytali wszystko. Oddzielne zespoły analizowały poglądy zawarte w pismach ocenianych jako prawicowe, inne pochylały się nad polityczną myślą polskiej lewicy.

Z setek źródeł specjaliści ci starali się wyławiać wszystko, co mogłoby być przydatne tym, którzy kreują amerykańską politykę zagraniczną. Dzięki temu pojawienie się na scenie jakiegokolwiek kraju świata nowej partii czy postaci - dla Białego Domu nigdy nie mogło być faktem trudnym do oceny. Te setki analityków swoją codzienną, mrówczą pracą przygotowują Stany Zjednoczone na każdy możliwy scenariusz, dotyczący każdego zakątka globu. Ktoś gdzieś dochodzi do władzy, gdzieś wybuchają zamieszki - a Biały Dom już wie, czego po tych faktach można się spodziewać.

Oczywiście Europa Środkowo-Wschodnia w czasach Reagana miała tu miejsce szczególne a Polska - wręcz kluczowe. Wiadomo, że po Sierpniu 1980 Departament Stanu zatrudnił dziesiątki tłumaczy języka polskiego i politologów koncentrujących uwagę na wydarzeniach znad Wisły. Stąd w sekcji analityków, specjalizujących się w aktualnej polskiej myśli niepodległościowej funkcjonowała nawet komórka, zajmująca się tylko i wyłącznie myślą polityczną Solidarności Walczącej. To w jej biurze Kornel Morawiecki spędził najwięcej czasu. Jak ono wyglądało? Był to po prostu obszerny pokój, którego ścianami były regały, wypełnione setkami segregatorów. Jak widać - podziemnych wydawnictw Solidarności Walczącej docierało do Waszyngtonu całkiem sporo. Szef tej komórki o analizach, zawartych w konspiracyjnej prasie SW, wiedział ogromnie dużo. Pytań miał jednak tak wiele, że jedna ich seria, trwająca także w czasie posiłków, ciągnęła się od rana do późnego wieczora. To wielkie intelektualne zaplecze amerykańskiego resortu spraw zagranicznych robiło ogromne wrażenie nie tylko swoją skalą, jak i jakością. Stąd zdumiewać może ilość i kaliber popełnianych przez amerykańską politykę błędów...

Wygnany z Polski Kornel Morawiecki latem 1988 odwiedził także Kanadę. To tam na jednym z przyjęć w swoim przemówieniu poinformował, że w kolejnych dniach pojawi się w kolejnych kanadyjskich miastach. Tym razem jednak skłamał - informacja ta miała wprowadzić w błąd PRL-owską agenturę, obecną na każdym publicznym spotkaniu z Kornelem Morawieckim. Natychmiast po tym przemówieniu Kornel wymknął się do garażu, w którym już czekał na niego samochód. Godzinę później siedział już w samolocie.

W Wiedniu legitymował się już innym paszportem, był ucharakteryzowany, zmienił m.in. kolor włosów. Dzięki temu jego przyjaciel, Jerzy Przystawa, mógł go przewieźć swoim samochodem przez granicę jako polskiego naukowca, wracającego do Warszawy z międzynarodowego kongresu.

W Polsce wiadomość o powrocie Kornela Morawieckiego przyjęta została początkowo z niedowierzaniem. Wiadomo też, że "urwaniem się" Kornela bardzo zaskoczone były PRL-owskie służby, które pojawiły się w kanadyjskich miastach, do których miał się udać. Kiedy agenci szukali go w Ottawie - on był już w Polsce.

Po paru dniach ta sensacyjna wieść została potwierdzona przez wrocławskie mury. Na ścianach setek wrocławskich kamienic pojawił się bowiem odbity z szablonów piktogram: na tle zarysów polskich granic powtarzały się słowa: "KORNEL, WITAJ W DOMU!"

Andrzej Kołodziej

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy