Radio marki "Julia" w służbie podziemia

Już w pierwszych miesiącach stanu wojennego podziemie z Dolnego Śląska potrafiło podsłuchiwać Służbę Bezpieczeństwa. Konspiratorzy używali do tego lekko zmodyfikowanego radioodbiornika polskiej produkcji "Julia".

Najbliższy krąg konspiratorów, skupionych wokół Kornela Morawieckiego, w największej części składał się z pracowników naukowych Politechniki Wrocławskiej.

W styczniu 1982 roku Karol Skibiński (pseudonim "Gustaw"), działający w grupie "Pax - Batory", wchodzącej w skład podziemnej struktury Regionalnego Komitetu Strajkowego NSZZ Solidarność, dostarczył Kornelowi Morawieckiego schemat nowego, na owe czasy supernowoczesnego radioodbiornika, którego produkcja miała być uruchomiona w warszawskich zakładach radiowych. Analizujący schemat, elektronicy z Politechniki Wrocławskiej potwierdzili spostrzeżenia Karola Skibińskiego, który zauważył, że po stosunkowo niedużych przeróbkach nowy radioodbiornik może stanowić bardzo skuteczne urządzenie do nasłuchu podzakresów wykorzystywanych przez Służbę Bezpieczeństwa.

Reklama

SB na podsłuchu

                                               

Kornel Morawiecki natychmiast uznał, że trafia się doskonała okazja znaczącego podniesienia bezpieczeństwa działalności konspiratorów. Późniejszy przewodniczący Solidarności Walczącej, a wówczas szef wydawniczo-kolportażowej siatki RKS NSZZ Solidarność Dolny Śląsk, zaproponował dokonanie zakupu jak największej ilości nowych radioodbiorników, przerobienie ich na urządzenia nasłuchowe i wyposażanie w nie podziemnych drukarni oraz organizatorów kolportażu.

Źródłem finansowania zakupu miałoby być sławne 80 milionów złotych, czyli pieniądze dolnośląskiej Solidarności, wypłacone z rachunku bankowego i ukryte kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. Zaznaczyć trzeba, że urządzenie nasłuchowe zrobione z polskiego radioodbiornika byłoby ponad sto razy tańsze od tzw. skanera - przemycanego z Zachodu aparatu radiowego o podobnej funkcji.

Niestety, z do dziś nie do końca jasnych przyczyn, żadnych pieniędzy dolnośląskiej Solidarności nigdy nie przeznaczono na kupno "Julii". Morawiecki przeznaczył na ten cel znajdujące się w jego dyspozycji 800 dolarów, pochodzące od przyjaciół zza granicy. Równocześnie projektem zainteresowano też biskupa Adama Dyczkowskiego, który z kasy kurii dołożył 30 tysięcy złotych.

Analizujący schemat nowej wersji owego radioodbiornika (nazywał się "Julia" i w dużej mierze był kopią produkowanego w RFN stereofonicznego radiomagnetofonu firmy Grundig) elektronik Jacenty Lipiński, doszedł do wniosku, że najlepszy efekt byłby uzyskany po wmontowaniu najnowszych tranzystorów i mikroukładów scalonych, z jakimi miał do czynienia w czasie niedawnych kontraktów na Zachodzie. Części te były wówczas całkowicie niedostępne w Polsce.

Sprawa znalazła jednak szybko rozwiązanie. Jednym ze współpracowników Morawieckiego był Michał Gabryel - alpinista, mający wielu przyjaciół wśród Szwajcarów i Austriaków, wraz z którymi wytyczał nowe trasy w Alpach lub których poznał w trakcie pracy w różnych instytutach naukowych. Za pośrednictwem kierowców z austriackich konwojów humanitarnych, zamówienie na części do urządzeń podsłuchowych szybko trafiło do zagranicznych przyjaciół Gabryela. Już po kilka dniach,  tą samą drogą nadeszła informacja, że zamówione części austriaccy przyjaciele ukryją w aparacie roentgenowskim, który jako dar wiedeńskich katolików będzie jechał do domu opieki, prowadzonego pod patronatem wrocławskiej metropolii kościelnej.

Celnicy i straż graniczna w pierwszych miesiącach stanu wojennego wyjątkowo starannie przetrząsali każdy wjeżdżający do Polski samochód. Nie byli jednak w stanie odgadnąć, do czego służą części, wlutowane w elektroniczną tkankę wwożonego do kraju urządzenia.

Już kilka godzin po przekroczeniu granicy, ludzie Morawieckiego wydobyli z aparatu roentgenowskiego dziesiątki części bezcennych dla solidarnościowej konspiracji. "Operacja" odbyła się na zapleczu kościoła Bonifratrów przy ul. Traugutta we Wrocławiu. Wykonali ją późniejsi wieloletni działacze Solidarności Walczącej: Jan Pawłowski (pseudonim "Gajos"), Stanisław Mittek (pseudonim "Gad") oraz Tadeusz Świerczewski (pseudonim "Rustejko").

Zakup radioodbiorników "Julia" też nie był sprawą najprostszą. Wszystkie sklepy świeciły wtedy pustkami, a każdy choćby nieco bardziej atrakcyjny towar był reglamentowany. Sześć pierwszych radioodbiorników "Julia" udało się jednak kupić już z próbnej serii, wyprodukowanej w lutym 1982, dzięki Karolowi Skibińskiemu, pracującemu we wrocławskim Ośrodku Badawczo Rozwojowym Energetyki i dzięki temu mającym rozległe, osobiste kontakty w ówczesnej branży elektrotechnicznej.

Błyskawicznie "wyprodukowane" nowe urządzenia nasłuchowe zostały przetestowane w pierwszych dniach lutego 1982. Efekty - przerosły najśmielsze oczekiwania. Przerobione radio "Julia" z zewnątrz wyglądało jak każde inne i miało wszystkie, przypisane mu przez fabrykę funkcje. Osoba postronna mogła je użytkować i nigdy nie zorientować się, że służy ono jeszcze do czegoś innego. Wystarczyło jednak wcisnąć równocześnie dwa przeznaczone do tego klawisze, a zamiast jakiejś stacji radiowej słyszało się radiowe rozmowy funkcjonariuszy SB i to na wszystkich, wykorzystywanych wówczas przez bezpiekę podzakresach.

Przerobiona "Julia" "przeczesywała" wszystkich dziesięć esbeckich podzakresów. Mogła trzymać się jednego lub samoczynnie przeskakiwać na te, które w danej chwili były w użyciu.

"Julia" na wrocławskim froncie

            

Dwie pierwsze przerobione "Julie" zostały podarowane ukrywającemu się Władysławowi Frasyniukowi z wielokrotnie powtarzanym zastrzeżeniem, że nikt postronny nigdy nie powinien się dowiedzieć o rzeczywistym przeznaczeniu "Julii". Każdy jej użytkownik nasłuchową funkcję radioodbiornika powinien włączać tylko i wyłącznie w obecności osób w najwyższym stopniu zaufanych i pamiętać, że przed każdym otwarciem komukolwiek drzwi swojego mieszkania musi wycisnąć kluczowe dwa klawisze "Julii".

Służba Bezpieczeństwa zdawała sobie sprawę z tego, że jest podsłuchiwana przez podziemie. Wszystko jednak wskazuje na to, że do jesieni 1982 roku nie miała pojęcia o skali tych działań.

Po utworzeniu w czerwcu 1982 roku organizacji Solidarność Walcząca  elektronicy Kornela Morawieckiego przerabiali kolejne "Julie". Uratowały one przed wpadką niejedną podziemną drukarnię, wielu kurierów i kolporterów.

W czasie gigantycznych demonstracji, do jakich doszło we Wrocławiu 31 sierpnia 1982, "Julia" służyła m.in. Grupom Wykonawczym Solidarności Walczącej. Grupy Wykonawcze składały się z ludzi, którzy w czasie starć z ZOMO stawiali opór czynny i zorganizowany. Kiedy na ulicach Wrocławia stanęły barykady (oficjalna propaganda, zwykle starająca się minimalizować rozmiary zajść, przyznawała, że do starć doszło w 39 punktach miasta), Grupy Wykonawcze najszybciej dowiadywały się, którymi ulicami przemieszczać się będą sprowadzane do Wrocławia posiłki ZOMO. Pozwalało to na wysłanie "komitetów powitalnych", rzucających pod koła milicyjnych suk kolczatki dziurawiących opony i obrzucanie koktajlami Mołotowa szarżujących samochodów pancernych.

SB słyszy samą siebie

                      

Równocześnie z aresztowaniem Władysława Frasyniuka oraz Barbary Labudy 5 października 1982 r., Służba Bezpieczeństwa zatrzymała kilku innych działaczy. Wkrótce fala represji objęła ponad sto osób. Jedną z nich był Tadeusz Świerczewski "Rustejko", faktyczny twórca sieci podziemnych komisji zakładowych dolnośląskiej Solidarności, w którego mieszkaniu stał jeden z przerobionych radioodbiorników "Julia". Zgodnie z przyjętymi zasadami radioodbiornik był jednak wyłączony, w związku z czym nie wzbudził żadnego zainteresowania esbeków.

Niestety inaczej było kilka dni później, w mieszkaniu jednego ze współpracowników Władysława Frasyniuka. W czasie rewizji nagle funkcjonariusze SB stanęli jak wryci, gdyż ze stojącego w przetrząsanym pokoju radia usłyszeli rozmowę swoich kolegów. Jeden z esbeków wrzasnął: "O k...! Oni nas podsłuchują!"

Wszyscy funkcjonariusze rzucili się w kierunku radioodbiornika "Julia", tego samego dnia rozbieranego potem na części przez analityków z MSW.

Wiadomość o tym, że SB już wie o "Julii" błyskawicznie dotarła do Solidarności Walczącej. Organizacja zdawała sobie sprawę z tego, że jedno z urządzeń ciągle znajduje się w mieszkaniu aresztowanego parę dni wcześniej Tadeusza Świerczewskiego. Jego dom na wrocławskim Poświętnem znajdował się jednak pod ciągłą obserwacją SB. Pomimo tego do mieszkania Świerczewskiego niepostrzeżenie zdołał się przedrzeć działacz Solidarności Walczącej Zygmunt Gabert, który przerobioną "Julię" zamienił na egzemplarz jeszcze nie wyposażony w podzespoły umożliwiające podsłuchiwanie SB. Czyli - na egzemplarz "zwyczajny".

Okazało się, że z ową "podmianką" Gabert zdążył dosłownie w ostatnich minutach. Funkcjonariusze SB, którzy poznali prawdziwą rolę "Julii" przypomnieli sobie bowiem szybko, że identyczne radio widzieli także w mieszkaniu aresztowanego parę dni wcześniej Tadeusza Świerczewskiego. Kiedy tylko zdali sobie z tego sprawę, wrócili, by przeprowadzić ponowną rewizję. Z satysfakcją stwierdzili, że w domu Świerczewskiego "Julia" ciągle stoi na tym samym miejscu.

Rozczarowanie nastąpiło wtedy, kiedy usiłowali włączyć funkcję podsłuchową. Rozbierający "Julię" Świerczewskiego elektronicy z MSW musieli się pogodzić z tym, że ten egzemplarz nie stanowi podstawy do postawienia Świerczewskiemu kolejnych zarzutów. Pomimo tego, w czasie trwającego dwa lata śledztwa i więzienia, "Rustejko" w areszcie wrocławskiej SB był on o to radio bezskutecznie pytany setki razy.

Epilog

W związku ze zdekonspirowaniem nowej funkcji radioodbiornika "Julia", po październiku 1982 r. urządzenia te nie odgrywały już roli tak dużej, jak w poprzednich kilku miesiącach.

Elektronicy Solidarności Walczącej skonstruowali jednak dziesiątki co najmniej równie efektywnych urządzeń, używanych przez podziemie aż do transformacji ustrojowej z przełomu lat 80. i 90. Odegrały one dużą rolę w budowie podziemnych struktur SW i innych organizacji. W dużej mierze to dzięki nim możliwe było skuteczne ukrywanie się Kornela Morawieckiego, schwytanego dopiero po sześciu latach zakrojonego na ogromną skalę pościgu.

Tadeusz Świerczewski (pseudonim "Rustejko"), na którym najmocniej odbiły się represje z jesieni 1982, w 25 rocznicę utworzenia Solidarności Walczącej został przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Andrzej Kołodziej

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Solidarność Walcząca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy