Radio Solidarność Walcząca. Podziemny głos na żywo

31 sierpnia 1982 r. podziemne Radio Solidarność Walcząca wyemitowało jedyny w swoim rodzaju cykl nadawanych na żywo relacji z największej demonstracji stanu wojennego.

Szefem Radia Solidarność Walcząca był w tym czasie Romuald Lazarowicz. Zadania głównego konstruktora urządzeń nadawczych wykonywał wówczas doskonały i bardzo pomysłowy elektronik Stanisław Mittek (pseudonim "Gad"). Mittek był też autorem granego na gitarze sygnału wywoławczego Radia SW.

Konspiracyjne studia nagrań i warsztaty, w których konstruowano anteny i sprzęt nadawczy, znajdowały się w kilku domach rodzin zaprzyjaźnionych z podziemiem, m. in w willi przy ul. Australijskiej we Wrocławiu.

Radiowe wsparcie Święta Solidarności

Na Święto Solidarności, jakim podziemie ogłosiło 31 sierpnia 1982 r., konspiracyjni radiowcy przygotowali cały cykl audycji. O częstotliwościach, na których będzie możliwy ich odbiór, informowała podziemna prasa, plakaty, napisy na murach i ulotki, od pierwszych dni sierpnia zasypujące ulice Wrocławia.

Reklama

Plan była następujący: w mieszkaniach znajdujących się w tych punktach miasta, w których spodziewano się wyjątkowo licznej koncentracji demonstrantów, usytuować się mieli działacze Solidarności Walczącej, wyposażeni w radiotelefony. Ich zadaniem było przekazywanie informacji o wydarzeniach. Odbierano je w centrali, zlokalizowanej w jednym z mieszkań nad Arkadami Placu Kościuszki, czyli w samym sercu stolicy Dolnego Śląska. Centralą kierował Paweł Falicki.

Komunikaty przekazywane radiotelefonami musiały być bardzo krótkie, aby nie dać się namierzyć wojskowym samochodom wyposażonym w sprzęt radiopelengacyjny. W powietrzu krążyły też helikoptery, prawdopodobnie wykonujące podobne zadania.

Centrala kierowana przez Falickiego miała gromadzić i selekcjonować nadchodzące informacje, po czym również metodą krótkich komunikatów, wysyłać je do centrum nadawczego, znajdującego się na najwyższym piętrze wieżowca przy ul. Studziennej. Za uruchomienie nadajników odpowiedzialny był Romuald Lazarowicz. Na nim też spoczęło zadanie szybkiego przygotowywania tworzonej na bieżąco audycji. Wedle planu informacje miały być nagrywane i emitowane z taśmy.

Towarzyszącą Lazarowiczowi spikerką była Krystyna Jagoszewska. Na wypadek trudności w kontakcie centrum nadawczego z centralą zbierająca informacje - członkiem radiowego zespołu była także łączniczka Helena Lazarowicz.

Niepokój części działaczy podziemia budziło to, że w jednym z lokali tuż przy centrali, kierowanej przez Falickiego, zdecydował się wtedy przebywać przewodniczący Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki. Razem z nim w mieszkaniu znajdowali się jego gotowi do walki ochroniarze. Należał do nich m.in. komandos Stanisław Połoniewicz.

Realia walk ulicznych tamtego czasu były jednak takie, że ZOMO niejednokrotnie decydowało się na wyłamywanie kolejnych drzwi i wdzieranie się do wszystkich mieszkań w budynku. Opór, stawiany kilkudziesięciu uzbrojonym po zęby osiłkom, mógłby być wtedy bezskuteczny.

Wojna w eterze

W dniach poprzedzających 31 sierpnia 1982 r., działacze Solidarności Walczącej w wielu punktach Wrocławia, głównie na drzewach oraz dachach kiosków i wiat przystankowych, rozmieścili zasilane bateriami nadajniki radiowe, których celem było zagłuszanie częstotliwości wykorzystywanych przez milicję. Wszystkie urządzenia miały się włączyć 31 sierpnia o godz. 15. Zasięg ich nadawania nie był duży a baterie szybko się wyczerpywały. Okazało się jednak, że przynajmniej w kilku punktach miast zagłuszanie było wysoce skuteczne jeszcze następnego dnia po demonstracjach.

Helena i Romuald Lazarowiczowie ostatnie przygotowania do akcji czynili w domu ofiarnie wspierającej działalność podziemia ziemianki z Kresów Julii Paszkiewicz. Domyślała się ona, że tych dwoje młodych ludzi, opuszczając jej dom na wrocławskim Biskupinie rankiem 31 sierpnia 1982 r., ma do wykonania jakąś specjalną misję. W drzwiach żegnała ich kreśląc im na czołach znak krzyża.

W drodze na ul. Studzienną Lazarowiczowie zabrali do taksówki Krystynę Jagoszewską. Przed południem mieszkanie na ostatnim piętrze wieżowca, udostępnione przez współpracowników podziemia, zamienili w radiowe studio i wielką nadawczą antenę. O godz. 14.45 Radio Solidarność Walcząca włączyło się w częstotliwość, wykorzystywaną przez milicję.

Dla funkcjonariuszy została nadana kilkuminutowa audycja, informująca o celach demonstracji oraz wzywająca do powstrzymania się od przemocy. Chwilę po zakończeniu tej audycji, włączyły się rozmieszczone w wielu punktach miasta, przygotowane przez radiowców Solidarności Walczącej, zagłuszarki.

Początek bitwy

O 15.00 Lazarowicz włączył, nadawaną na częstotliwościach podanych wcześniej w podziemnych gazetach i ulotkach, audycję dla mieszkańców Wrocławia. Zaczynała się od hymnu narodowego, zawierała wezwanie do uczestnictwa w pokojowej manifestacji, apelowała, by radioodbiorniki ustawiać w miejscach umożliwiających odbiór przez jak największą liczbę słuchaczy.

Chwilę po wyemitowaniu tej audycji, do ekipy nadawców dobiegły niosące się ulicami miasta skandowane okrzyki, szybko przerwane kanonadą wystrzałów.

"Ostra amunicja czy tylko wyrzutnie gazowych granatów?" - to pytanie w głowach radiowców tętniło przez wiele godzin. Potem dowiedzieli się, że już przed godz. 16 na Szczepinie i pod Dworcem Świebodzkim świszczały ostre naboje zomowskich kałasznikowów.

Tymczasem centrala Falickiego nie nadążała z odbieraniem informacji, nadawanych z radiotelefonów. "Strasznie zacięte starcia na Legnickiej!", "Nabycińską ucieka duży oddział ZOMO, ulica zarzucona pogubionymi tarczami i pałkami!", "Milicyjna ciężarówka rozjechała człowieka na Placu Czerwonym!", "Płonie samochód pancerny na Dobrej!".

Falicki szybko zbierał te informacje i przesyłał do Lazarowicza. Kilka minut później do mieszkańców Wrocławia popłynęła pierwsza garść wiadomości, wypowiedzianych zdumiewająco spokojnym głosem Krystyny Jagoszewskiej.

Audycja nadawana 40 minut później pełna była bardziej optymistycznych informacji, choć do studia zaimprowizowanego na Studziennej dochodziły coraz głośniejsze wystrzały, świadczące o tym, że gwałtowne starcia wybuchały w kolejnych dzielnicach miasta.

Informacje przekazywane przez Falickiego wzbogacane były też wieściami z podsłuchu częstotliwości, wykorzystywanych przez ZOMO: "Ogromny pochód idzie w stronę centrum całą szerokością ul. Zaporoskiej!", "Plac Dzierżyńskiego po brzegi wypełniony tłumem demonstrantów", "Ulicą Kołłątaja jedzie tramwaj z wymalowanym wielkim napisem Solidarność", "Kolejny szturm ZOMO na barykady przy ul. Tęczowej został odparty".

Zagazowane miasto

W momencie, w którym dobiegała końca kolejna audycja, blok przy Studziennej zaczął drżeć. Okazało się, że tuż nad jego dachem zawisł w powietrzu śmigłowiec. Skupieni pod wypełniającą mieszkanie anteną Helena i Romuald Lzarowicze oraz Krystyna Jagoszewska zadawali sobie wtedy w myślach to samo pytanie: "Czy to efekt radiopelengacji? Namierzyli nas?". Ich nadajnik był w tamtej chwili wyłączony.

Po chwili helikopter zaczął się przesuwać nad dachy innych bloków, zataczać koło i wracać. Spoglądając spoza firanki, myśleli o jednym, ludzie z Radia Solidarność Walcząca, myśleli o jednym: "Szuka nas czy obserwuje kogoś innego"?

W tym czasie pobliskie ulice też zamieniały się w arenę starć z ZOMO. W obawie, że ciągle krążący w pobliżu śmigłowiec, może ich nakryć, redakcja podjęła decyzję, że kolejną garść wiadomości od Falickiego nie odbierze już droga radiową, lecz że uda się po nie Helena Lazarowicz.

Na ulicach ZOMO ścigało już jednak nie tylko demonstrantów. Pod świszczącymi pałkami do ciężarówek ładowało również zwykłych przechodniów. Łączniczce szczęśliwie udało się pokonać dwukilometrową drogę. Wróciła z głową wypełnioną nowymi wiadomościami.

Nad miastem latały już wtedy nie tylko helikoptery. Co chwilę na niebie widać było zielone cielska wielkich wojskowych samolotów transportowych. Skala wrocławskich wydarzeń zaskoczyła władze i drogą powietrzną pospiesznie ściągano posiłki z innych regionów kraju.

Około godz. 17 helikoptery znalazły się nad innymi częściami miasta, dlatego nadano kolejne informacje. W eter poszły wiadomości o strzałach na Placu Strzegomskim, o zabarykadowaniu Grabiszyńskiej, o rejonie Placu Pereca, całkowicie wyzwolonym spod komunistycznej kontroli. Stężenie gazu na rozległych obszarach miasta było wtedy już tak duże, że w wielu jego zakątkach dosłownie nic nie sposób było widzieć. Obficie łzawiły też oczy Lazarowiczów i Jagoszewskiej.

Około godz. 18 dotarły do nich pierwsze dowody tego, że ich audycje są słuchane, czasem nawet zdumiewająco daleko od punktu nadawczego. Dotarły wieści, że tramwaj pomalowany przez demonstrantów wyszły na ulicę witać tłumy mieszkańców peryferyjnych osiedli. W eter szły więc kolejne wiadomości. Wyjaśniona została przyczyna wielkiego słupa czarnego dymu, który pojawił się nad miastem. Okazało się, że wziął się on z zomowskiego gazika, który spłonął wraz z wyposażeniem i zapasem ropy.

Noc, której nigdy nie zapomni żaden wrocławianin

Koleje kręgi, zataczane wieczorem przez śmigłowiec latający nad dachami bloków w rejonie Studziennej, przekonał nadawców do zakończenia tego dnia radiowej działalności.

O północy walki demonstrantów z siłami stanu wojennego toczyły się jeszcze na ul. Grabiszyńskiej, w okolicach Placu Pereca, na ul. Tęczowej, w okolicach ul. Mazowieckiej i na Placu Grunwaldzkim.

W dzielnicach opanowanych już przez ZOMO demontowane były barykady, polewaczki myły główne ulice. Patrolujący ulice zomowcy głośnymi krzykami domagali się, by gasić światła w mieszkaniach. Czasem padały strzały w stronę jeszcze rozświetlonych okien. Milicjanci tłukli pałkami każdego, kto z jakichś przyczyn znalazł się poza ścianami własnego mieszkania. Z kamienic i bloków wywlekano ludzi, czemu często towarzyszył rozpaczliwy płacz dzieci.

Milicyjne samochody wywoziły aresztowanych. Ze wszystkich stron słychać było syreny karetek pogotowia i straży pożarnej. Wybuchy milicyjnych granatów stały się przyczyna wielu pożarów w mieszkaniach.  Do rana areszty wypełniło kilkuset zatrzymanych. Każdy, nim stanął przed sądem lub kolegium d.s. wykroczeń, wielokrotnie był bity i kopany.

Nie zmrużyły też jednak oka setki tysięcy wrocławian, w których mieszkaniach, wypełnionych gazem, z trudem można było oddychać. O spanie nie było mowy.

Jedną z pierwszych decyzji Służby Bezpieczeństwa po wydarzeniach 31 sierpnia 1982 r., było zaangażowanie ogromnych sił i środków przeciw Radiu Solidarność Walcząca. Wkrótce pejzaż Wrocławia "wzbogacił się" o wysokie maszty antenowe, których jedynym celem będzie wytropienie konspiracyjnych radiowców.

Andrzej Kołodziej

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Solidarność Walcząca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy