Śmierć kardynała Stefana Wyszyńskiego. "Ostatni królewski pogrzeb"

Kardynał Stefan Wyszyński był prymasem w czasach najtrudniejszych dla polskiego Kościoła. Był oparciem dla wierzących i wszystkich tych, którzy marzyli o wolnej Polsce. Ten przywódca Kościoła, polityk i mąż stanu przeszedł do historii jako jedna z najwybitniejszych postaci XX wieku i pozostaje autorytetem dla współczesnych pokoleń.

W monumentalnym dziele "Kardynał Wyszyński. Biografia" (Wydawnictwo ZNAK, 2013) Ewa Czaczkowska, dziennikarka i publicystka specjalizująca się tematyce dotyczącej Kościoła w Polsce i Kościoła powszechnego, przedstawia Prymasa Tysiąclecia jako duchowego przywódcę Polaków i człowieka. Prezentujemy fragmenty książki, opisujące śmierć i pogrzeb kardynała Stefana Wyszyńskiego.  

Śmierć interreksa

Kolejka do trumny prymasa Wyszyńskiego wystawionej w kościele seminaryjnym przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie stała trzy dni i noce. Sznur ludzi chwilami osiągał 3 km długości. W pogrzebie uczestniczyło 300 tys. osób, niektórzy mówili nawet, że pół miliona ludzi. Władze komunistycznej Polski, które niegdyś uważały zmarłego za największego wroga i więziły go przez trzy lata, ogłosiły kilkudniową żałobę narodową. Solidarność przerwała strajki.

Reklama

W ten sposób w maju 1981 roku Polska żegnała prymasa Stefana Wyszyńskiego. Niekoronowanego króla Polski - jak mówili o zmarłym rodacy. Defensor Patriae - obrońcę ojczyzny - jak nazwali go w tamtych dniach publicyści. Prymasa Tysiąclecia - jak powiedział Jan Paweł II.

Prymas umarł, zdawało się, w najgorszym momencie. W kraju od strajków sierpniowych 1980 roku trwało napięcie. Za osiem miesięcy, 13 grudnia, gen. Wojciech Jaruzelski miał ogłosić stan wojenny. Władze wciąż niedwuznacznie straszyły groźbą sowieckiej interwencji. W takim trudnym i przełomowym zarazem momencie odszedł ktoś, kto w powszechnym przekonaniu był jedynym gwarantem stabilizacji. Jedynym w kraju autorytetem, z którym liczyły się obie strony: i Solidarność, i komunistyczne władze.

Choroba prymasa Wyszyńskiego ujawniła się w połowie marca 1981 roku. W najbliższym otoczeniu Wyszyńskiego zdawano sobie sprawę, że może być znacznie poważniejsza od kryzysu, jaki przeszedł jesienią 1977 roku. Prymas powrót do zdrowia uważał wówczas za wynik cudownej interwencji Matki Bożej.

"Wiem, że moje dni są policzone" - mówił w październiku 1977 roku w rozmowie z TW "Wanda", czyli ks. Skorodeckim. Mimo nalegań lekarzy, by odpoczywał, nadal pracował intensywnie. Kiedy zasłabł w samochodzie, a zaufany kierowca Stanisław Maciejak (prymas poznał go podczas wojny w Kozłówce, gdzie był lokajem) prosił usilnie, by odpoczął, kardynał odparł: "(...) dopóki żyję, chcę pracować".

Tym razem choroba była silniejsza. Od końca marca kardynał właściwie nie opuszczał łóżka. W kwietniu sekretariat prymasa ogłosił komunikat, że prymas cierpi na chorobę przewodu pokarmowego, i wezwał do modlitw w jego intencji. Kolejny komunikat informował o leczeniu domowym i wzywał do dalszych modlitw.

Pierwsza diagnoza lekarzy po badaniach przeprowadzonych 1 kwietnia w Klinice Akademii Medycznej przy ulicy Banacha w Warszawie brzmiała uspokajająco: nowotwór został wykluczony. Jednak 13 kwietnia lekarze stwierdzili obecność w jamie brzusznej komórek nowotworu złośliwego o najwyższej aktywności.

Prymas zapisał w dzienniku pod datą 1 kwietnia: "Rozpoczyna się via dolorosa [droga cierpienia] wśród przyjaciół Hioba", tak żartobliwie nazwał lekarzy. "Dzień dla mnie doniosły, wydaje mi się, że jest to initium finis [początek końca]". Od 4 kwietnia zaznaczał w kalendarzu kolejne dni choroby: aegrotus [chory] 1, 2... aż do 18 maja, później nie miał już na to siły.

W 13. dniu choroby, czyli 17 kwietnia, a był to Wielki Piątek, otrzymał długo oczekiwaną wiadomość: rząd zgodził się na rejestrację NSZZ "S" Rolników Indywidualnych.

Prymas tego dnia zapisał też: "W tej strasznej nocy zdołałem opuścić siebie. Ale owładnęła mnie męka ludów wschodnich, które już od trzech pokoleń cierpią od zbrodniarzy, którzy mordują w ZSRR Chrystusa, Jego Kościół i znaki dobrej nowiny ewangelicznej. To jest moja nocna modlitwa od szeregu lat. A dziś była szczególnie dotkliwa. Obraz ludzi bez świątyń, bez kapłana, bez ołtarza i Mszy św., obraz dzieci bez Eucharystii i nauki Wiary św. - obraz matek bez pomocy wychowawczej, potworne udręki więźniów i »pacjentów« szpitali psychiatrycznych, nieustanne zagrożenia wojenne w tylu krajach, którym ZSRR przychodzi »z pomocą«, by umacniać zbrodniczy ustrój. A w Ojczyźnie naszej groźba interwencji w sprawy wewnętrzne Polski. To wszystko jest przedmiotem mojej modlitewnej męki i bolesnego wołania do Pani Ostrobramskiej, przecież Matki Miłosierdzia".

3 maja wieczorem w pałacu arcybiskupów warszawskich zadzwonił telefon. Z Watykanu telefonował Jan Paweł II. Wiedział, że choroba kardynała postępuje szybko. "Dziś święto Królowej Polski. Nie mogłem odmówić sobie kontaktu z Polską - zapisał w Pro memoria słowa papieża (...). - Informuję o stanie mojej kuracji i ogólnej sytuacji w kraju. Po wywalczeniu przez episkopat prawa związków zawodowych dla rolników indywidualnych powstała wielka baza społeczna dla pracy Kościoła - przemysł i wieś". Rozmowa trwała 20 minut.

O czym mówili jeszcze? Nie wiadomo. Ks. Piaseckiego przy rozmowie nie było. Przypuszcza, że była prawdopodobnie tylko Maria Okońska. Być może obaj ustalili, że prymasa odwiedzi sekretarz papieża ks. Stanisław Dziwisz. Przyleciał z Rzymu 11 maja.

"Ksiądz kardynał zatrzymał mnie na długą rozmowę, w której chciał przekazać papieżowi swoją ostatnią wolę", wspominał osobisty sekretarz papieża 20 lat później. Kard. Dziwisz, pytany, czy prymas przekazał wówczas papieżowi prośbę, by jego następcą został bp Józef Glemp, uchyla się od odpowiedzi: - Rozmawialiśmy o ważnych sprawach dotyczących przyszłości Kościoła w Polsce.

Ks. Piasecki natomiast pamięta, że prymas osobiście wręczył ks. Dziwiszowi kopertę dla Jana Pawła II. Najprawdopodobniej znajdowały się w niej nazwiska trzech osób - tzw. terno - które proponował jako następców. Mieli być to biskupi: Dąbrowski, Kraszewski, Glemp.

13 maja światem wstrząsnęła wiadomość o zamachu na Jana Pawła II. - Zawsze się tego bałem - powiedział prymas. Od tej chwili w świątyniach w całym kraju modlono się już nie tylko o zdrowie kard. Wyszyńskiego. Wierni prosili Boga o zachowanie przy życiu Jana Pawła II. Kard. Wyszyński ogłosił znamienny apel. Prosił, aby wszystkie modlitwy, które do tej pory wznoszono w jego intencji, skierować "ku Matce Chrystusowej, błagając o zdrowie i siły dla Ojca Świętego". Apel został odtworzony z taśmy magnetofonowej podczas nabożeństwa 14 maja w katedrze warszawskiej, a po południu na placu Zamkowym, gdzie tysiące osób przyszły na mszę w intencji papieża.

Tego dnia Jan Paweł II odzyskał przytomność. Natomiast wiadomości z Warszawy nie dawały nadziei. "Choroba - mimo leczenia - ma przebieg postępujący. Stan chorego ks. kardynała prymasa jest poważny", komunikat podpisało ośmiu członków konsylium lekarskiego. Kard. Wyszyński zauważył natomiast "dziwną synchronizację" swojego życia z życiem Karola Wojtyły, zwłaszcza w ostatnich latach. "Ta synchronizacja mnie osobiście zobowiązuje mocno wobec Ojca Świętego, i ja to zobowiązanie przyjmuję świadomie, z pełnym zrozumieniem i uległością".

16 maja prymas przyjął sakrament namaszczenia chorych z rąk ks. Edmunda Boniewicza, palotyna, który przez ponad 20 lat był jego spowiednikiem. Prymas zaprosił na tę chwilę członków kapituły katedralnej i współpracowników.

"Trudno nawet opisać, cośmy tam przeżyli - zanotował tego dnia ówczesny rektor seminarium warszawskiego, dzisiaj biskup senior Kazimierz Romaniuk. - Przyjąwszy sakrament chorych, ks. Prymas wygłosił przemówienie, które trwało dobre ponad pół godziny. (...) dość szczegółowo przedstawił zarówno przeszłość, jak i przyszłość Kościoła w Polsce, poświęcając niemało czasu naszym relacjom z Rosją. Mało kto zdołał się powstrzymać od płaczu. Ja nie. Ciężki dzień. Trwa przedziwna agonia Prymasa Tysiąclecia. Niezwykle przytomny, ciągle pełen tego samego patriotyczno-duszpasterskiego zatroskania o Polskę".

Powiedział też o sobie coś, co dobrze zapamiętali: "Moja droga była zawsze drogą Wielkiego Piątku (...). Jestem za nią Bogu bardzo wdzięczny".

22 maja prymas spotkał się jeszcze z członkami Komisji Głównej Episkopatu Polski, którzy zebrali się w pałacu przy ulicy Miodowej. Wwieziony do sali obrad na specjalnie przystosowanym wózku, powiedział biskupom, że nie zostawia episkopatowi żadnego programu pastoralnego: "mój następca nie może być skrępowany żadnym programem. Musi rozeznawać sytuację Polski i Kościoła z dnia na dzień i stosownie do tego układać program pracy".

Dwa dni później, 24 maja, w pałacu odebrano telefon z Rzymu. Z kliniki Gemelli dzwonił ks. Stanisław Dziwisz. Papież był już na tyle silny, że chciał rozmawiać z konającym prymasem. Niestety, kabel telefoniczny był za krótki. Nie sięgał do łóżka. Prymas nie miał w pokoju ani radia, ani telewizora, ani telefonu.

Trudno wyobrazić sobie dramatyzm tamtej sytuacji. Dwie wielkie postacie: prymas, który zasłużył sobie na miano interreksa jako prawdziwy przywódca narodu, i polski papież, byli o krok od śmierci. Papież miał zawsze dla prymasa wielki szacunek, jakim darzy się Pater Patriae - ojca ojczyzny (tym mianem nazwał go w 1980 roku poeta Jerzy Zagórski), a któremu on sam nadał tytuł Prymasa Tysiąclecia.

"Ostatnie wydarzenie związane z Ojcem Świętym zespoliło mnie z nim na przepadłe. Jestem z nim duchem i żyję dla niego, nawet gdy będę na progu życia" - wyznał Wyszyński w najbliższym gronie.

Zdążyli się pożegnać. Technicy przedłużyli kabel telefonu (ks. Piasecki przypuszcza, że SB nie omieszkała przy okazji założyć podsłuchu) i następnego dnia, 25 maja, o 12.15 mogli się połączyć. Rozmowa była krótka. Ks. Dziwisz, wówczas osobisty sekretarz Jana Pawła II, zapamiętał słowa papieża:

- Przesyłam błogosławieństwo i ucałowania.

- Ojcze, jestem bardzo słaby, bardzo... Całuję twoje stopy... Błogosław mi.

Ks. Bronisław Piasecki, kapelan prymasa, zapamiętał ledwo słyszalny głos kard. Wyszyńskiego i ciężki, przerywany oddech.

Jan Paweł II, błogosławiąc "usta i ręce" Stefana Wyszyńskiego, symbolicznie akceptował wszystko, co przez niemal 33 lata pełnienia funkcji prymasa Polski powiedział i co zrobił.

Kard. Stefan Wyszyński zmarł 28 maja o 4.40 nad ranem, w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, w miesiącu poświęconym Maryi, której zawierzył całe swoje życie. W sierpniu miał skończyć 80 lat.

"Odszedł od nas człowiek, który przez lat ponad 30 kierował losami Kościoła w Polsce, człowiek uznany powszechnie za duchowego przywódcę narodu, ten, którego historia oceni jako jedną z największych postaci naszych dziejów. Jest coś niesamowitego w fakcie, że odszedł od nas niemal w tej samej chwili, w której, jakże niewiele brakowało, a byłby odszedł także papież Jan Paweł II, ten, który wraz z Księdzem Prymasem i przy jego boku przez wiele lat budował wspólnotę chrześcijańską w naszym kraju..." - pisał w "Tygodniku Powszechnym" Jerzy Turowicz.

Śmierć i pogrzeb prymasa nastąpiły w czasach, których on sam po części był reżyserem. Przez ponad 30 lat bronił obecności religii i Kościoła w życiu narodu. Bronił polskiej tradycji i tożsamości, praw człowieka i praw narodu. Z perspektywy lat lepiej widać, że bez jego wiary i siły duchowej, bez umacniania masowej religijności, która miała dać odpór systemowej ateizacji i laicyzacji Polaków, ale i bez realizmu politycznego, elastyczności i talentów dyplomatycznych, trudno myśleć, iż doszłoby do zrywu społecznego w sierpniu 1980 roku, a przynajmniej w takiej jego formie.

Ukoronowaniem życia prymasa - trudnego życia - był pogrzeb. Prawdziwie królewski. Ostatni taki królewski pogrzeb w Polsce. Ale też pierwszy w PRL pogrzeb hierarchy, który odbył się ze wszystkimi splendorami przysługującymi osobom pełniącym funkcje państwowe.

Pogrzeb odbył się w niedzielę, 31 maja. Kilkukilometrową trasę, którą szedł kondukt żałobny z trumną prymasa, ludzie pokryli świeżymi kwiatami. Od kościoła seminaryjnego przy Krakowskim Przedmieściu na plac Zwycięstwa, gdzie odbyła się msza pogrzebowa, i dalej, na plac Zamkowy, aż do katedry św. Jana na Starym Mieście.

Mszy koncelebrowanej przewodniczył specjalny wysłannik papieża kard. Agostino Casaroli. Trumnę ustawiono na katafalku okrytym amarantową materią. Stała przy krzyżu, tym samym, przy którym dwa lata wcześniej, w czerwcu 1979 roku, odprawił mszę Jan Paweł II, przywołując Ducha Świętego, by odnowił naszą ziemię.

Jan Paweł II transmisji z pogrzebu słuchał w klinice Gemelli. "Będzie mi go brakowało. Łączyła mnie z nim przyjaźń, potrzebowałem jego obecności" - powiedział ks. Dziwiszowi.

Tego dnia na placu Zwycięstwa również rozległy się słowa papieża. Jan Paweł II napisał homilię pogrzebową, którą odczytał kard. Franciszek Macharski: "Pragnę, abyście wiedzieli, że w tej godzinie żałoby, w godzinie smutku i bólu, ale także większej jeszcze nadziei i ufności, pragnąłem być z wami, by osobiście oddać księdzu prymasowi ostatnią posługę" - pisał papież.

Jego słów słuchali siedzący w pierwszych rzędach biskupi i kardynałowie, delegacje episkopatów z całego świata, przedstawiciele władz PRL z przewodniczącym Rady Państwa Henrykiem Jabłońskim, wicepremierem Mieczysławem Rakowskim, marszałkiem sejmu Stanisławem Gucwą. Obecni byli m.in. wysłannicy prezydenta Ronalda Reagana, arcybiskup Monachium i Fryzyngi Joseph Ratzinger, arcybiskup Wiednia Franz König, delegacja Solidarności z Lechem Wałęsą. Trumnę z ciałem prymasa złożono w sarkofagu w podziemiach katedry św. Jana (w 1986 roku przeniesiono ją do kaplicy w katedrze).

Uroczystość pogrzebową transmitowały na żywo radio i telewizja. To była nowość. Jak i to, że o śmierci i pogrzebie prymasa informowała obszernie prasa reżimowa na pierwszych stronach.

Pogrzeb prymasa Wyszyńskiego był wielką manifestacją religijno-patriotyczną. W tłumie widać było nieprzeliczone flagi Solidarności, pisane "solidarycą". Związkowcy na szarfie wieńca złożonego w hołdzie prymasowi napisali: "Niekoronowanemu Królowi Polski". Interreksowi - którym nie chciał być, a stał się mimo woli. "Takiego Ojca, pasterza i Prymasa Bóg daje raz na 1000 lat", głosił napis na wielkim białym transparencie przypominający słowa Jana Pawła II wypowiedziane w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski.

Stefan Wyszyński przez 33 lata prowadził Kościół w Polsce pewną, silną ręką. W maju 1981 roku, gdy obudzone przez Solidarność uczucia nadziei walczyły z obawą o przyszłość kraju, nikt chyba nie był wolny od pytań: wypełnienie to misji czy jej niedokończenie. I tylko prymas przed śmiercią uspokajał: "Przyjdą nowe czasy, wymagają nowych świateł, nowych mocy, Bóg je da w swoim czasie".

On wiedział, że wypełnił swoją misję. Kiedy w listopadzie 1980 roku Jan Nowak-Jeziorański zapytał prymasa, o czym myślał w czasie mszy na placu Zwycięstwa w Warszawie, którą 4 czerwca 1979 roku odprawiał Jan Paweł II, powiedział: "W tym momencie nie mogłem ani myśleć, ani się modlić. Skupiłem się tylko na jednym: jak opanować wzruszenie, bo uprzytomniłem sobie, że spełnia się na moich oczach proroctwo Augusta Hlonda, wypowiedziane przez niego na łożu śmierci, że przez Matkę Bożą przyjdzie zwycięstwo. A my tu jesteśmy w miejscu, które komuniści nazwali placem Zwycięstwa, i na tym placu pod ich rządami, przed krzyżem, który oni sami postawili, polski papież odprawia Świętą Ofiarę".

Prymas zreflektował się, że rozmawia przecież z dziennikarzem, więc dodał: "Tylko proszę tego nikomu nie powtarzać".

***

Od 20 maja 1989 roku trwa proces beatyfikacyjny sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego. Jego pierwszy, diecezjalny etap zakończył się po 12 latach, 6 lutego 2001 roku. W tym czasie trybunał beatyfikacyjny przesłuchał 59 świadków, zbadał dokumenty dotyczące życia kardynała i wszystko to, co napisał albo powiedział, a co zostało spisane. Dokumentację procesu, liczącą 2500 stron, przekazano do watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, gdzie rozpoczął się drugi, tzw. rzymski etap procesu.

W 2010 roku nowym postulatorem procesu beatyfikacyjnego kard. Wyszyńskiego został o. prof. Zbigniew Suchecki, franciszkanin mieszkający w Rzymie. Od tego momentu przyspieszyły prace nad dokończeniem tzw. positio, czyli najważniejszego dokumentu sumującego całość życia kandydata, który jest podstawą prac w kongregacji i orzeczenia, czy kandydat na ołtarze istotnie zasługuje na beatyfikację.

Zasadniczym powodem długo trwających prac nad positio jest ogromna liczba materiałów - dokumentów, pism, homilii - które zostawił kard. Wyszyński. Ważną rolę w przygotowywaniu tego dokumentu odgrywał ks. prof. Piotr Nitecki, który zginął tragicznie w wypadku samochodowym w grudniu 2011 roku. Prace nad positio są już na finiszu, zakończą się prawdopodobnie w 2014, najdalej w 2015 roku.

28 maja 2013 roku, w 32. rocznicę śmierci prymasa, został uznany cud za wstawiennictwem sługi Bożego kard. Wyszyńskiego. Na razie na etapie diecezjalnym. Trybunał uznał za niewytłumaczalne z medycznego punktu widzenia uzdrowienie młodej kobiety z nowotworu tarczycy, który spowodował przerzuty w inne miejsca organizmu. "W czasie śmiertelnej choroby młodej osoby liczna grupa sióstr zakonnych i inne osoby żarliwie modliły się do Boga za wstawiennictwem Sługi Bożego Stefana Kard. Wyszyńskiego. Panuje głębokie przekonanie, że uzdrowienie nastąpiło za wstawiennictwem Sługi Bożego", napisano w komunikacie kończącym diecezjalny etap procesu.

Uzdrowienie nastąpiło w krótkim czasie w sposób niewyjaśniony z naukowego punktu widzenia oraz trwale. Proces o uznanie cudu toczył się w Szczecinie, gdyż tam mieszka uzdrowiona kobieta i wielu świadków. Rozpoczął się w marcu 2012 roku, chociaż cud wydarzył się w 1989 roku, czyli tuż po rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego kard. Wyszyńskiego. W kuluarach procesu można usłyszeć, że cudem było także odnalezienie całej dokumentacji medycznej choroby uzdrowionej kobiety. W procesie nie tylko zbadano dokumentację, ale podczas 18 sesji przesłuchano 11 świadków, a biegli lekarze zbadali aktualny stan zdrowia kobiety. Dokumentacja z diecezjalnego etapu procesu zostanie teraz przekazana do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, gdzie ponownie przeanalizuje ją komisja lekarzy i teologów.

Jak długo po złożeniu dokumentacji w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych będziemy czekać na zakończenie procesu? Nie wiadomo. Kard. Kazimierz Nycz, arcybiskup archidiecezji, która prowadzi proces, ma nadzieję, że akta nie będą czekały na rozpatrzenie 9 lat, bo tak długa jest kolejka spraw. - Jeżeli w kongregacji nastąpi uznanie cudu za wstawiennictwem Sługi Bożego, to w sposób naturalny nastąpi przyspieszenie procesu badania heroiczności cnót - mówi kard. Nycz.

Po zakończeniu diecezjalnego procesu o uznanie cudu za wstawiennictwem prymasa Wyszyńskiego rosną więc nadzieje na zakończenie całego procesu w ciągu kilku lat. Można mieć nadzieję, że podobnie jak w sprawie beatyfikacji ks. Jerzego Popiełuszki, kongregacja uzna, iż ze względu na osobiste świadectwo, ale i rolę, jaką kard. Wyszyński odegrał w życiu Polaków, przyspieszy rozpatrzenie jego sprawy. To będzie ważne wydarzenie dla Kościoła w Polsce, który zyska w ten sposób nowego orędownika przed Bogiem.

***

Więcej informacji o książce: Ewa Czaczkowska "Kardynał Wyszyński. Biografia" Wydawnictwo ZNAK, Kraków 2013

materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: kardynał Stefan Wyszyński | Jan Paweł II
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy