"Tragedia w Zaleszanach nie jest chlubną kartą w życiorysie kapitana Rajsa"

W Zaleszanach w końcu stycznia 1946 r. zginęły kobiety oraz dzieci i jest to ogromna tragedia, i choć nie była ona zamiarem "Burego", to on swym rozkazodawstwem wytworzył sytuację, która zakończyła się śmiercią niewinnych. Nie jest to chlubna karta w życiorysie tego oficera – mówi PAP Michał Ostapiuk z IPN, autor książki "Komendant 'Bury'".

Polska Agencja Prasowa: Jak przełożeni kpt. Romualda Rajsa oceniali jego walkę na Wileńszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej?

Michał Ostapiuk: Oceniali ją bardzo wysoko. Świadczą o tym odznaczenia, którymi został uhonorowany. Mam na myśli Krzyż Walecznych otrzymany za dowodzenie w stoczonej 8 stycznia 1944 r. zwycięskiej bitwie pod Mikuliszkami oraz Krzyż Virtuti Militari za szturm na Wilno w lipcu 1944 r. Był też jedynym podoficerem służącym w 3. Wileńskiej Brygadzie AK kpt. Gracjana Fróga "Szczerbca", który otrzymał awans oficerski. Mimo że w dowództwie Brygady służyło kilku oficerów, to jednak "Buremu", przypomnijmy: przedwojennemu podoficerowi, "Szczerbiec" powierzył dowództwo "pierwszych" oddziałów - drużyny, plutonu, kompanii. Te jednostki w strukturze 3. Brygady zawsze były tymi najważniejszymi i najbardziej elitarnymi. Tak szczególnie traktowana była dowodzona przez niego kompania szturmowa. Można uznać, że należała ona do elity oddziałów Polskiego Państwa Podziemnego.

Reklama

Często zapomina się o specyfice okupacji na Wileńszczyźnie, która sprawiała, że polskie oddziały musiały walczyć z trzema wrogami - Niemcami, partyzantką sowiecką i kolaborantami litewskimi. Mimo to pojawia się zarzut o rzekomej współpracy 3. Brygady z oddziałami niemieckimi. W pana opinii takie porozumienie nie zostało zawarte.

- Walka z trzema wrogami powodowała, że polskie podziemie znajdowało się w bardzo trudnej sytuacji. Zdecydowana przewaga była po stronie wrogów. Dowódcy wileńskich oddziałów musieli więc wykazać się ogromnymi talentami dowódczymi i "zmysłem partyzanckim", aby utrzymać swoje oddziały. Z biegiem czasu ich jednostki osiągnęły, jak na warunki partyzanckie, duży stan liczebny, sięgający ok. 10 tys. żołnierzy. Pojawiające się zarzuty dotyczą komendanta 3. Brygady kpt. Gracjana Fróga "Szczerbca". W mojej ocenie są to informacje nieprawdziwe. Doszło do pewnych rozmów między "Szczerbcem" a niemieckimi oficerami. Były to jednak kontakty sondażowe, które nigdy nie przerodziły się w realne współdziałanie. Możemy jedynie mówić o zawieszeniu broni zawartym na czas prowadzonych negocjacji, ale te zostały przerwane na rozkaz komendanta Okręgu Wileńskiego ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka" i 3. Brygada Wileńska toczyła dalsze walki z Niemcami. Ich uwieńczeniem był udział w szturmie na Wilno 7 lipca 1944 r.

Wcześniej kpt. Rajs walczył w bardzo ważnej, lecz stosunkowo mało znanej bitwie pod Mikuliszkami.

- Bitwa ta była jednym z pierwszych tak dużych zwycięstw polskiego oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie. Sukces ten stał się jednym z czynników nadających 3. Brygadzie wysoką sprawność bojową, która zaowocowała przeprowadzeniem wielu kolejnych akcji bojowych. Pod Mikuliszkami żołnierze 3. Brygady udowodnili, że są w stanie walczyć z dobrze przygotowanym i uzbrojonym przeciwnikiem.

Jak kpt. Rajs podchodził do współpracy z Armią Czerwoną pod koniec niemieckiej okupacji Wileńszczyzny?

- Był karnym oficerem, więc wykonywał rozkazy swoich przełożonych z Komendy Okręgu, którzy nakazywali jego oddziałom podjęcie współpracy z Armią Czerwoną. Wiemy jednak, że osobiście uważał takie działania za pozbawione sensu. Już po operacji "Ostra Brama", gdy Sowieci jeszcze nie ujawnili swoich rzeczywistych zamiarów wobec oddziałów AK, mamiąc je propozycją utworzenia niezależnego politycznie korpusu, "Bury" rozpoczął przygotowania do opuszczenia Wileńszczyzny i przebicia się na zachód. Uznał, że Sowieci nie dochowają zawartych umów. U "Szczerbca" wystarał się o zgodę na opuszczenie, z grupą ochotników, oddziału. Jak wiemy, jego przewidywania okazały się słuszne. 17 lipca "Szczerbiec" i inni komendanci oddziałów z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny zostali aresztowani. Kpt. Rajs, wybrany przez oficerów 3. Brygady na nowego dowódcę oddziału, wyprowadził tę jednostkę do Puszczy Rudnickiej. Tam otoczony przez Sowietów, nie chcąc narażać żołnierzy na niepotrzebne straty, zdemobilizował oddział. Sam powrócił do działalności konspiracyjnej, a następnie zagrożony aresztowaniem wyjechał na zachód i zaciągnął się do tzw. Ludowego Wojska Polskiego. Uczynił to zgodnie z rozkazami swoich przełożonych. Jako podporucznik "Jerzy Góral" objął dowództwo nad plutonem ochrony Lasów Państwowych. Wraz z tym pododdziałem trafił do Hajnówki i tam nawiązał kontakt z przebywającym na Białostocczyźnie dowódcą 5. Wileńskiej Brygady mjr. Zygmuntem Szendzielarzem "Łupaszką". W maju 1945 r. wraz ze swoim plutonem zdezerterował i dołączył do 5. Brygady. Został dowódcą 2. szwadronu. Walczył do września 1945 r., gdy Brygada została rozformowana.

Jaka była liczebność tych oddziałów?

- Szwadron kpt. "Burego" liczył ok. 50 żołnierzy. Cała 5. Brygada maksymalnie ok. 300. Nie były to duże jednostki, ale bardzo dobrze wyszkolone. Potrafiły wykonywać podstawowe zadania oddziału partyzanckiego, czyli m.in. paraliżowanie organów instalującej się w tym rejonie "władzy ludowej". Rozbrajano posterunki milicji, karano milicjantów wykazujących się negatywnym stosunkiem do miejscowej ludności lub walczących z podziemiem. Kary nie spotykały tych, którzy wyłącznie wykonywali swoje zadania, takie jak walka z bandytyzmem. Likwidowano funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, traktując ich tak jak członków gestapo. Likwidacji podlegali również konfidenci komunistycznego aparatu represji. Początkowo była to agentura sowiecka, później również donosiciele "ludowej" bezpieki.

Jak doszło do przejścia kpt. "Burego" z podziemia poakowskiego do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego?

- We wrześniu 1945 r. nastąpiła demobilizacja 5. Brygady Wileńskiej. Decyzja ta była wynikiem przekształceń w strukturach podziemia poakowskiego, którego białostocki okręg przekształcał się w okręg WiN. Niestety kadra oficerska tego oddziału nie miała możliwości skutecznego przeprowadzenia demobilizacji. Brakowało pieniędzy na bezpieczne rozpuszczenie żołnierzy i zapewnienie im sfałszowanych dokumentów. Demobilizacja sprawnie przebiegła jedynie w 4. szwadronie. Pierwszy i drugi miały z tym największe problemy. "Bury", który kilka miesięcy wcześniej wyprowadził swój pluton z LWP, czuł się odpowiedzialny za dalsze losy swych podkomendnych. Ludzie, którzy zdezerterowali z LWP, spalili za sobą wszystkie mosty. Nie mieli już powrotu do normalnego życia. Dlatego "Bury" nawiązał kontakty z szefem Okręgu Białostockiego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Uzyskał zapewnienie, że NZW jest w stanie zabezpieczyć jego żołnierzy i umożliwi im kontynuację walki. Głównym powodem przejścia do NZW nie były więc poglądy polityczne, bo wydaje się, że "Bury" nie był narodowcem, lecz odpowiedzialność za żołnierzy swojego oddziału. Podkreślmy, że "Bury" nie zmuszał swoich żołnierzy do przejścia do NZW. Ci, którzy mimo niskich odpraw i niepewnej przyszłości chcieli powrócić do "normalnego życia", mogli to zrobić. Pozostało przy nim ok. 20 żołnierzy, którzy uznali, że będą się bili do końca.

Z tak niewielkiego oddziału udało się stworzyć liczącą się i dobrze uzbrojoną siłę...

- W październiku 1945 r. w miejscowej komendzie NZW zapadła decyzja o powołaniu dużego oddziału zbrojnego. Jego bezpośrednim organizatorem nie był sam kpt. "Bury", lecz jego zastępca ppor. Kazimierz Chmielowski "Rekin", jego podwładny jeszcze z czasów walki na Wileńszczyźnie. Współpracował z nim ppor. Włodzimierz Jurasow "Wiarus". Rozbudowywany oddział miał być częścią Pogotowia Akcji Specjalnej, czyli wydzielonej struktury pionu walki bieżącej. "Bury" został dowódcą PAS na cały Okręg Białostocki, a tworzony przez "Rekina" oddział miał być główną siłą okręgu. W szczytowym momencie liczył ok. 130 dobrze wyposażonych żołnierzy. "Bury" przejął jego dowodzenie w styczniu 1946 r.

W swojej książce rekonstruuje pan sytuację polityczno-społeczną panującą w tym regionie. Wydaje się, że bez jej nakreślenia nie jest możliwe zrozumienie wydarzeń końca stycznia 1946 r.

- Sytuacja na Białostocczyźnie była bardzo skomplikowana. Krzepła instalująca się tam władza komunistyczna. Nie miała ona szerokiego poparcia ludności, która w większości pozostawała wierna Rzeczypospolitej. Niestety pewna część ludności, w tym Białorusini, zaczęła kolaborować z reżimem. Nie była to duża grupa. Spośród kilkudziesięciu tysięcy Białorusinów tego rodzaju działalnością zajmowało się około kilkuset. Zasilali oni struktury PPR i służb bezpieczeństwa. Przykładem może być więzienie w Białymstoku, w którym większość strażników stanowili Białorusini. Mieszkańcy niektórych wsi byli bardzo zaangażowani politycznie. Tworzyli komunistyczne bojówki uzbrajane przez resort bezpieczeństwa. Dlatego we wrześniu 1945 r. miejscowa komenda NZW wydała rozkaz przeprowadzenia pacyfikacji wsi, których mieszkańcy byli negatywnie nastawieni do idei niepodległego państwa polskiego. Zaznaczmy, że nie miał to być odwet wobec całej ludności białoruskiej, ale kara wobec agentury współpracującej z komunistami oraz komunistycznych aktywistów i materialne ukaranie mieszkańców. Dowództwo nie planowało likwidacji osób postronnych, szczególnie kobiet i dzieci. Warto dodać, że wśród części ludności białoruskiej już w latach międzywojennych były zauważalne nastroje prosowieckie i komunistyczne. W strukturach nielegalnej Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi tworzono jaczejki działające m.in. w Zaleszanach, czyli wsi spalonej 29 stycznia 1946 r. Skala komunizacji tej wsi była bardzo duża. Jakub Bazyluk, jeden z miejscowych aktywistów KPZB, stwierdzał, że pod ideologicznym wpływem komunizmu znajduje się większość młodzieży. Trzeba podkreślić, że w trakcie okupacji niemieckiej i drugiej okupacji sowieckiej wielu Białorusinów włączyło się w działania polskiego podziemia niepodległościowego i bardzo odważnie walczyło w jego szeregach. Część z nich walczyła w strukturach NZW. W kontekście stosunku do miejscowej ludności warto też wspomnieć, że kpt. Rajs był nie tylko skutecznym dowódcą liniowym, lecz również potrafił utrzymać dyscyplinę dowodzonych przez siebie oddziałów. Kary w jego oddziale były surowe, ale nie okrutne. System kar, które stosował, był adekwatny do popełnionych przewin. Wbrew wielu opiniom nie szastał ludzkim życiem i nie podejmował pochopnie decyzji o rozstrzeliwaniu swoich żołnierzy. W większości wypadków naruszenia dyscypliny żołnierze byli poddawani karom dyscyplinarnym, a nie najsurowszej możliwej karze. Dbał o to, aby jego partyzanci zachowywali poprawny stosunek wobec ludności cywilnej.

Akcje pacyfikacyjne z końca stycznia 1946 r. miały być precyzyjnie wymierzone we współpracowników systemu komunistycznego lub jego agitatorów. Zginęli w nich jednak również niewinni mieszkańcy wsi. Na ile jesteśmy w stanie zrekonstruować to, co się wówczas wydarzyło, i oddzielić prawdę od komunistycznej propagandy?

- Uważam, że dokładna analiza zachowanego materiału źródłowego umożliwia nam dosyć dokładne odtworzenie przebiegu tych wydarzeń. Na wstępie musimy zwrócić uwagę na kilka czynników. Spacyfikowane 29 stycznia 1946 r. wsie Zaleszany i Wólka Wygonowska zostały spalone nie z rozkazu komendy okręgu, ale kpt. Romualda Rajsa. Była to jego autonomiczna decyzja. Po akcji na Hajnówkę oddział zatrzymał się we wsi Zaleszany. "Bury" i jego żołnierze cały czas pozorowali oddział Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Gdy oddział wszedł do Zaleszan, miejscowa ludność sądziła więc, że ma do czynienia z oddziałem reżimowego wojska. W kolejnych godzinach pobytu w Zaleszanach żołnierze prowadzili działania typowe dla partyzantki, takie jak zbieranie owsa czy zlecanie gospodyniom domowym przegotowania posiłków. Po kilku godzinach "Bury" i "Rekin" uzyskali wiedzę na temat stopnia skomunizowania mieszkańców tej wsi. Przekonał ich o tym również stosunek mieszkańców do polskiego munduru. Odmawiali części świadczeń wobec oddziału, szczególnie wystawienia podwodów. Gdy wieś zaczęła wykazywać wrogi stosunek do oddziału, "Bury" zwołał zebranie wszystkich mieszkańców w domu jednego z mieszkańców, Dymitra Sacharczuka. Większość wykonała to polecenie. Część z różnych przyczyn nie stawiła się na zebranie. Zdecydował o tym m.in. strach przed wywózką na roboty lub niechęć do wystawienia podwodów. "Bury" zidentyfikował trzech aktywistów komunistycznych, których rozstrzelano. Jeden z nich został wywołany z zebrania, co może świadczyć o tym, że "Bury" - co mu się niekiedy przypisuje - nie planował pozbawiać życia zebranych tam osób. Później przystąpiono do podpalania budynków. W tym momencie kpt. Rajsa nie było we wsi, bo z częścią oddziału wyruszył do Wólki Wygonowskiej. Żołnierze podpalający zabudowania sądzili, że budynki zostały opuszczone przez mieszkańców. Gdy płomienie objęły dom, w którym zebrali się mieszkańcy, żołnierze wypuścili wszystkich. Należy podkreślić, że w żadnym momencie tych wydarzeń nie strzelano do mieszkańców. Wszyscy, którzy wykonali polecenie opuszczenia zabudowań, przeżyli. Niestety część mieszkańców ukryła się w budynkach i zginęła w płomieniach. W przypadku dwóch mężczyzn nie jesteśmy pewni okoliczności ich śmierci. W Zaleszanach w końcu stycznia 1946 r. zginęły kobiety oraz dzieci i jest to ogromna tragedia, i choć nie była ona zamiarem "Burego", to on swym rozkazodawstwem wytworzył sytuację, która zakończyła się śmiercią niewinnych. Nie jest to chlubna karta w życiorysie tego oficera.

- Kpt. Rajs na podstawie informacji przekazanych przez furmanów z Wólki Wygonowskiej zidentyfikował dwóch działaczy komunistycznych działających w tej wsi. Po dotarciu na miejsce zlikwidowano obu mężczyzn. Podpalona została także część zabudowań, około sześciu budynków. Warto podkreślić, że w miejscach, w których akcję nadzorował bezpośrednio kpt. Rajs, nie było ofiar wśród przypadkowych mieszkańców. 2 lutego oddział przesunął się do zachodniej części powiatu bielskiego, która była w większości zamieszkana przez ludność polską. Wyjątkami były m.in. wsie Zanie i Szpaki oraz znajdująca się w sąsiednim powiecie wieś Końcowizna. We wszystkich tych osadach działały komunistyczne bojówki. Informacje te przekazała komenda okręgu. Oddział podzielił się na dwie lub trzy grupy i przystąpił do pacyfikacji. Do wsi Szpaki wyruszył pluton "Wiarusa" i być może pluton N.N. "Leszka", przy którym znajdował się sam kpt. Rajs. W Szpakach doszło do egzekucji mężczyzn znajdujących się na liście obejmującej współpracowników komunistycznych. Należy podkreślić, że "Wiarus" był wyznania prawosławnego. Ponadto część siatki NZW identyfikującej mieszkańców współpracujących z komunistami stanowili prawosławni. W trakcie akcji wskazywał ich jeden z pochodzących ze Szpaków żołnierzy, również wyznania prawosławnego. To zestawienie pokazuje, jak nietrafne są argumenty o rzekomo religijnych i narodowych motywacjach tej pacyfikacji. Na podstawie artykułu opublikowanego niedawno przez dr. Kazimierza Krajewskiego i mecenasa Grzegorza Wąsowskiego oraz moich ustaleń należy opatrzyć dużym znakiem zapytania fakt zastrzelenia, przez partyzantów, broniącej się przed gwałtem w Szpakach młodej dziewczyny oraz gwałtu na drugiej. Zachowany materiał archiwalny nie pozwala na sformułowanie jednoznacznych rozstrzygnięć w tej sprawie. Następnie oddział wkroczył do wsi Końcowizna, która została podpalona. Także tam znajdowała się uzbrojona bojówka komunistyczna, która otworzyła ogień do wkraczających żołnierzy. Kpt. Rajs podpalił zabudowania i wycofał się z osady; w tej wsi nikt nie zginął. To kolejny przykład, po Wólce Wygonowskiej, na to, że osobista obecność "Burego" wiązała się z brakiem ofiar śmiertelnych wśród przypadkowych mieszkańców.

- Do niewątpliwej tragedii doszło w Zaniach. Tam pluton ppor. Jana Boguszewskiego "Bitnego" przed wkroczeniem do wsi został ostrzelany i odpowiedział ogniem. Trudno dziś ocenić, czy ppor. "Bitny" z pełną premedytacją wydał rozkaz strzelania do ludności cywilnej, czy raczej sytuacja wymknęła się spod kontroli. Spośród ponad 100 mieszkańców zginęło 24. Z pewnością więc nie dążył do wymordowania wszystkich. Taki argument często pojawiał się w niektórych publikacjach. Wydaje się raczej, że był to wynik żywiołowego rozwoju sytuacji. Chaos pogłębiała noc oraz wybuchająca zgromadzona we wsi amunicja. Niewątpliwie jednak "Bitny" przekroczył otrzymane od "Burego" rozkazy. Wydaje się, że "Bitny" nie był odpowiednim kandydatem na stanowisko dowódcy plutonu. Jeszcze w 1945 r. wykonywał wyroki śmierci na korzystających z komunistycznej amnestii żołnierzach AK. Był więc bezkompromisowy. Podobnie było w przypadku tej wsi. Uznał ją za skomunizowaną i być może wydał rozkaz strzelania do osób przypadkowych lub po prostu nie potrafił lub nie chciał powstrzymać swoich podwładnych przed tego typu działaniami. Odpowiedzialnością za tę tragedię należy obciążyć ppor. "Bitnego". Przy tej okazji pojawiają się zarzuty wobec "Burego", iż nie rozliczył swojego podwładnego. Wydaje się jednak, że jego wiedza o wydarzeniach w tej wsi ograniczała się do meldunku złożonego przez "Bitnego". W tym czasie oddział znajdował się już w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ na Białostocczyźnie operowały liczne oddziały reżimowe. Rozpoczął się słynny marsz na dawne Prusy Wschodnie. 16 lutego 1946 r. "Bitny" zginął w bitwie w Gajrowskich. Nie było więc czasu na wyciąganie wobec niego jakichkolwiek konsekwencji.

Wiele dyskusji wzbudza także sprawa rozstrzelania furmanów.

- Bez wątpienia doszło do tych tragicznych wydarzeń. Trzeba jednak wykluczyć to, że powodem rozstrzelania było ich pochodzenie etniczne lub religia. 28 stycznia 1946 r. oddział "Burego" we wsi Łozice wziął, w charakterze podwód, grupę ok. 40 białoruskich furmanów. Część furmanów wziętych w Łozicach towarzyszyła mu do 31 stycznia. W międzyczasie zwolniono część z nich, a na ich miejsce wzięto wozaków z Krasnej Wsi. 31 stycznia w Puchałach Starych spośród ok. 40 furmanów towarzyszących oddziałowi 30 rozstrzelano. Pozostałych, ok. 10, zwolniono do domu. Wśród puszczonych przynajmniej ośmiu było wyznania prawosławnego, jeden lub dwóch było katolikami. Dodajmy, że jeden z rozstrzelanych furmanów był adwentystą. Ponownie więc widzimy, że nie ma potwierdzenia czynnik etniczny lub religijny. Możemy przypuszczać, że żołnierze kpt. "Burego" otrzymali rozkaz wciągnięcia wozaków w rozmowy na temat stosunku do Polski i władzy komunistycznej. Taką wersję uwiarygadniają dwie relacje żołnierzy konspiracji niepodległościowej. Pamiętajmy, że furmani nie wiedzieli, z kim mają do czynienia. Przez cały czas sądzili, że żołnierze, z którymi rozmawiają, są po stronie reżimu. Nie mieli więc powodów do ukrywania swoich sympatii. Zebrany w ten sposób materiał musiał być na tyle mocny, w ocenie kpt. Rajsa, że zadecydował o rozstrzelaniu 30 furmanów. Nie ma podstaw do wysuwania twierdzeń o rzekomym sadystycznym mordzie.

Kiedy po raz pierwszy pojawiła się wersja wyjaśniająca te wydarzenia czynnikami etnicznymi i religijnymi?

- Momentem zwrotnym w komunistycznej narracji dotyczącej tych wydarzeń było śledztwo z lata 1948 r. To wówczas funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Białymstoku zaczęli zbierać materiały, które miały uwiarygodnić taką wersję wydarzeń. Świadczy o tym dobór przesłuchiwanych. Nie przesłuchiwano wypuszczonych furmanów, którzy mogliby wnieść do sprawy istotny materiał, ale rodziny zastrzelonych furmanów. W ciągu dwóch dni jeden funkcjonariusz przesłuchał ponad 10 osób. W każdym ze sporządzonych protokołów odnajdujemy jednobrzmiące zdanie - akcentujące wątek narodowościowy. Trudno uwierzyć, aby wszyscy zeznawali w tak zbliżony do siebie sposób. Tym bardziej że na ogół nie miały one szerszej wiedzy na temat okoliczności śmierci swych bliskich. Osoby te nie były świadkami rozstrzelania i nie towarzyszyły oddziałowi. Ci spośród furmanów, którzy wrócili do swoich wsi, zeznawali w sposób ewidentnie nieprawdziwy i niechronologiczny. Funkcjonariusze zaś nie zwracali uwagi na te niezgodności i zadowalali się z góry przyjętym założeniem. Bezpieka wykorzystała również zeznania członków oddziału "Burego". Antoni Cylwik "Szczygieł", mimo że był bardzo aktywnym członkiem oddziału, zeznawał z wolnej stopy i nie trafił do więzienia. Również ppor. Józef Puławski "Gołąb" potwierdzał wersję wydarzeń przyjętą przez bezpiekę. Otrzymał wyrok 15 lat więzienia, zmniejszony później do 10 lat. To bardzo łagodny wyrok. Zapewne "Szczygieł" i "Gołąb" swymi zeznaniami kupili życie. Te zeznania z 1948 r., inspirowane przez funkcjonariuszy bezpieki, napisały nam historię tych wydarzeń, która dla wielu jest wciąż obowiązującą. Krytyczna analiza materiałów i odtworzenie wydarzeń jasno wskazują na to, że czynnik narodowościowo-religijny nie miał znaczenia dla przebiegu wydarzeń z końca stycznia 1946 r., a kpt. "Bury" nie dążył intencjonalnie do zabijania w pacyfikowanych wsiach osób niewinnych.

Jaką postawę przyjął kpt. Rajs w trakcie śledztwa i procesu?

- Podczas śledztwa zachował godną postawę, mimo że jego sytuacja była bardzo trudna. Faktem jest, że we wstępnym etapie śledztwa odpowiedzialnością za część wydanych przez siebie rozkazów obarczał swego zastępcę ppor. Kazimierza Chmielowskiego "Rekina". Gdy jednak i ten został aresztowany, zaczął zeznania te odwoływać. Podobnie było podczas procesu. Starał się nie szkodzić swemu zastępcy. Przyniosło to pewien efekt. "Rekin" początkowo otrzymał karę dożywotniego więzienia. Niestety później doszło do kolejnego procesu, już bez udziału Rajsa; tym razem "Rekin" otrzymał karę śmierci. Wyrok wykonano 1 kwietnia 1950 r. Rajs konsekwentnie ochraniał też inne osoby przewijające się w sprawie, m.in. Marię Kuzin. Zaproponował UB współpracę - nie była jednak to szczera chęć zawarcia z funkcjonariuszami układu. Chciał się wydostać na wolność i powrócić do zbrojnej walki z komunistycznym reżimem. Próbował, w analogiczny sposób, wydostać z więzienia "Rekina". Niestety UB dysponowała bardzo sprawną agenturą celową, która całkowicie zdekonspirowała "Burego" i "Rekina". Kpt. Rajs został zamordowany 30 grudnia 1949 r. - miesiąc po 36. urodzinach.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy