Wasyl Sokołowski: Z podlaskiej wsi na marszałka Związku Radzieckiego

Prawda, znana z dawien dawna, głosi, iż każda wojna -jakkolwiek by nie była krwawa, zacięta i niszcząca - otwiera przed ludźmi możliwości, o których w czasach pokoju nie mieliby prawa śnić, wynosi ich na niewyobrażalne wyżyny. Czy nie tak zdarzyło się Bazylemu (Wasylowi) Sokołowskiemu z podlaskiej wsi Koźliki niedaleko Białegostoku?

Urodzony tam właśnie w 1897 r. chłopski syn raczej nie byłby już przypisany do ziemi - wiadomo skądinąd, że ukończył seminarium nauczycielskie - ale gdyby nie Wielka Wojna, która wygnała go z domowych pieleszy, zapewne poprzestałby na awansach zawodowych, dochrapał się może stanowiska kierownika szkoły i nawet nie zaświtałoby mu w myślach, że mógłby być marszałkiem, kawalerem półsetki orderów, faktycznym gubernatorem niemałego kraju w środkowej Europie. A jednak...

O pierwszych 21 latach Sokołowskiego niewiele wiadomo (niepewna jest nawet data urodzin: polskie źródła podają, że przyszedł na świat 21 lipca, rosyjskie - że 9 lipca), ale tak naprawdę prawdziwe życie zaczęło się dlań w 1918, w chwili wstąpienia do Armii Czerwonej. Trudno powiedzieć, czy walczył wcześniej w armii cara, czy udało mu się uniknąć powołania; w każdym razie, w lutym 1918 rozpoczął służbę w wojsku bolszewickim. Zaliczywszy 1. Moskiewskie Kursy Wojskowo-Instruktorskie, jeszcze przed końcem roku doszedł od funkcji dowódcy kompanii do stanowiska dowódcy pułku.

Reklama

Sprawdzony w linii, trafił do pracy sztabowej - w 1919 był starszym pomocnikiem szefa sztabu dywizji piechoty, w 1920 dowódcą brygady i szefem sztabu dywizji. Pewnie się tam sprawdził, bo wysłano go na Akademię Wojskową Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej, którą ukończył w 1921.

Lata wojny domowej Wasilij Daniłowicz Sokołowski spędził na frontach wschodnim i północnym, znalazł się też w Azji Środkowej, gdzie - w okresie dławienia tzw. powstania basmaczów - był pomocnikiem szefa Zarządu Operacyjnego Frontu Turkiestańskiego, szefem sztabu i p.o. dowódcy 2. Turkiestańskiej Dywizji Strzeleckiej oraz szefem Grupy Wojsk Obwodu Fergańskiego i Samarkandzkiego. Uhonorowany za wszystko Orderem Czerwonego Sztandaru i skierowaniem na Wyższe Kursy Akademickie im. Frunzego, zaliczał potem dalsze szczeble kariery w Moskiewskim, Zachodniokaukaskim i Białoruskim Okręgu Wojskowym (był tam szefem sztabów dywizji i korpusu, dowódcą brygady i dywizji), aż awansował na wiceszefa sztabu Nadwołżańskiego Okręgu Wojskowego.

Wielka czystka przyśpieszyła jego marsz w górę hierarchii - został szefem sztabu Uralskiego, a następnie Moskiewskiego Okręgu Wojskowego. Czy obciąża go udział w mordach sądowych? Tego nie wiadomo. Na pewno był roztropnym, trzymającym się z dala od frakcji, zawsze pozostającym przy większości, członkiem Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików), ze stażem wszelako mizernym: wstąpił do niej dopiero w 1931 r.

Śmiesznie cokolwiek układa się historia szarż oficerskich Sokołowskiego. Dopóki w ZSRR nie uznawano stopni, lecz stanowiska, od 1935 r. nosił tytuł komdywa, czyli dowódcy dywizji (równego generałowi dywizji), w 1939 został komkorem (dowódcą korpusu, czyli kimś w randze generała broni), kiedy zaś w maju 1940 Stalin wprowadził normalną hierarchię, Wasilij Daniłowicz otrzymał tytuł generała-lejtnanta, a więc tylko generała dywizji. Zajmował wtedy jednak wysoki i odpowiedzialny stołek - od lutego 1941 r. był zastępcą szefa Sztabu Generalnego ds. organizacyjno-mobilizacyjnych. Oznacza to, że i na niego spada część winy za katastrofalne porażki Armii Czerwonej w początkowej fazie tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Wódz partii i państwa nie oceniał wszelako Sokołowskiego źle. Nasz generał pozostawał w służbie - najpierw był szefem sztabu Frontu Zachodniego, potem krótko zastępował szefa Sztabu Generalnego, znów wrócił na stare stanowisko na Froncie Zachodnim (broniąc Smoleńska i Moskwy), a po powstrzymaniu ofensywy Wehrmachtu - stanął na czele frontu. Awansował wtedy na generała-pułkownika (po polsku: generała broni), dowodził wojskami w operacjach Rżewsko-Wjaziemskiej i Orłowskiej, aż wreszcie noga mu się powinęła: obwiniony o niepowodzenie pod Orszą i Witebskiem został zdjęty z dowództwa frontu i przeniesiony na szefa sztabu 1. Frontu Ukraińskiego, a następnie mianowany zastępcą dowódcy 1. Frontu Białoruskiego. W tych rolach brał udział w operacji lwowsko-sandomierskiej, forsowaniu Wisły i Odry, walkach o Berlin.

Choć tylko sztabowiec, a nie samodzielny dowódca, wybił się wtedy bardzo wysoko. Został generałem armii (w 1943 r.), otrzymał trzy Ordery Lenina, jeden Order Czerwonego Sztandaru, trzy Ordery Suworowa I stopnia i dwa Ordery Kutuzowa I stopnia. Nie wiadomo za jakie zasługi nadano mu w 1942 Order Republiki, będący odznaczeniem formalnie niezależnej, faktycznie uznawanej wyłącznie przez Związek Radziecki i Mongolię, Tuwińskiej Republiki Ludowej, zarządzanej przez stalinowskiego nadzwyczajnego komisarza Sołczak Toka.

Jeśli wojenne sukcesy hierarchiczno-dekoracyjne Sokołowskiego wydawać się komuś mogły szczytem jego możliwości, srodze się mylił: dopiero po wojnie wzniósł się na wyżyny! Pal już licho deszcz odznaczeń, jaki na niego spadł (ale, gwoli choćby swawoli, wymieńmy je: Złota Gwiazda Bohatera Związku Radzieckiego, czwarty Order Lenina, polski Order Virtuti Militari III klasy i Order Krzyża Grunwaldu III klasy, czechosłowacki Order Białego Lwa I stopnia i Medal Orderu Słowackiego Powstania Narodowego, amerykański Order Legii Zasługi II stopnia, francuski Order Legii Honorowej II klasy, angielski Wielki Krzyż Orderu Imperium Brytyjskiego; ciekawostką jest, że ta ostatnia dekoracja równała się nobilitacji - Sokołowski nie otrzymał jednak tytułu sir, gdyż nie miał obywatelstwa kraju, uznającego króla Wielkiej Brytanii za swoją głowę...), ważniejsza była realna władza.

Zaraz po zakończeniu wojny generał objął stanowisko zastępcy dowódcy Grupy Okupacyjnych Wojsk Radzieckich w Berlinie (czyli faktycznego wicegubernatora wschodniej części Niemiec), aby w marcu 1946 r. zajść jeszcze wyżej: piastował wtedy trzy funkcje naraz - dowódcy Grupy Okupacyjnych Wojsk Radzieckich, szefa administracji wojskowej we wschodniej strefie, członka Rady Kontroli ZSRR ds. kierowania Niemcami. Jednym słowem, był wielkorządcą obszaru, na którym niewiele później proklamowano NRD! Jego status wyrażały epolety marszałka Związku Radzieckiego - nominacja, otrzymana 3 lipca 1946, oznaczała, że był 15. marszałkiem w historii ZSRR. Na deser Stalin dorzucił mu dwa kolejne Ordery Lenina.

Sokołowski rządził Niemcami Wschodnimi do marca 1949 r. - wszedł następnie do rządu jako I zastępca ministra sił zbrojnych (szef Sztabu Generalnego), i utrzymał się na tym stanowisku przez 11 lat; jako zasłużony (oraz wysłużony) dowódca otrzymał w 1960 synekurę generalnego inspektora Ministerstwa Obrony, aby pozostać przy niej do ostatniego dnia życia. A jako człowiek prawoj i wiernoj, sytuował się też całkiem wysoko w partyjnej hierarchii. Od 1946 do śmierci zasiadał w Radzie Najwyższej ZSRR, w latach 1952-1961 był członkiem Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.

Pozostając w orbicie władzy nieustannie dopinał nowe dekoracje do paradnego munduru. W prezencie na 60. i 70. urodziny otrzymywał Ordery Lenina (miał ich więc w sumie 8, tyle samo co wyjątkowy kolekcjoner wyróżnień, Leonid Breżniew; pod tym względem w dziejach Związku Radzieckiego wyprzedziło go tylko sześć osób - warto wiedzieć, że absolutnym rekordzistą Orderu Lenina był 12-krotny jego laureat Nikołaj Patoliczew, przez 27 lat minister handlu zagranicznego...), dostał ponadto trzeci Order Kutuzowa I stopnia; medali pamiątkowych nie ma sensu wymieniać.

Tzw. bratnie kraje też go nagradzały: towarzysze z NRD dwukrotnie dali swemu niedawnemu gubernatorowi Złoty Order Zasług dla Ojczyzny, towarzysze z Mongolii - Order Czerwonego Sztandaru, towarzysze z Jugosławii zaś Złoty Order Gwiazdy Partyzanckiej.

Chłopski syn spod Białegostoku, nauczyciel rodem z Koźlików przez długie lata mieszkał w Moskwie, przy Chliebnym pierieułku, na IV piętrze budynku nr 26, w mieszkaniu nr 5. Zmarł 10 maja 1968, wciąż pozostając w służbie czynnej. W ostatnim roku życia zdążył jeszcze nacieszyć się ostatnimi dowodami chwały: jako jeden z pierwszych przyjął Order Rewolucji Październikowej i ustanowione z okazji 60-lecia Sił Zbrojnych ZSRR wyróżnienie o nazwie Honorowa Broń ze Złotym Godłem Państwowym. Pochowano go pod murem Kremla, na placu Czerwonym.

Śmierć nie przerwała fetowania marszałka. Jego imię nadano Nowoczerkaskiej Krasnoznamjonnoj (czyli: Odznaczonej Orderem Czerwonego Sztandaru) Szkole Wojskowej Łączności i statkowi rybackiemu, a także ulicom w Moskwie i Smoleńsku, na budynkach w Jekaterynburgu, gdzie mieścił się kiedyś sztab Uralskiego Okręgu Wojskowego, oraz w Chliebnym piereułku wmurowano pamiątkowe tablice. W 2004 r. radni Moskwy nadali nieboszczykowi godność honorowego obywatela stolicy ZSRR.

Nie udało się tylko jedno. Choć tytuł Bohatera Związku Radzieckiego przewidywał budowę na koszt państwa pomnika gieroja w miejscu jego narodzin, stosowny monument w Koźlikach (wsi w dzisiejszej gminie Zabłudów) nie stanął. Biust marszałka wzniesiono w Grodnie, które w czasach, gdy Wasilij Daniłowicz się rodził, było stolicą guberni, obejmującej wieś późniejszego marszała - ordienonosca. Postaci ciekawej wszak o tyle, że niczym soczewka skupiającej coś takiego, co zwie się losem: jakich przeobrażeń świata trzeba było, aby z podlaskiej wsi dojść do rangi marszałka ZSRR, jakiego szczęścia, żeby w dzikim kraju rządzonym przez obłąkanego dyktatora, nie tylko przeżyć, ale i móc awansować, jakiej życiowej zręczności...

A gdyby nie wojna: może zostałby spokojnym nauczycielem, obywatelem Polski, dalekim od zainteresowania wojaczką?

Waldemar Bałda

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy