Chłop w Galicji. Poddany pana i plebana

Chłop dla pana i plebana był wyłącznie tanią siłą roboczą /domena publiczna

W XIX-wiecznej Galicji rządził pan i pleban. Chłop miał służyć i być cicho. Jednak we wsiach wrzało. Co jakiś czas wybuchały bunty przeciwko sojuszowi szlachty i Kościoła.

Znakomitą większość galicyjskiej ludności stanowili chłopi. Z 7 316 000 mieszkańców zaledwie 20 proc. mieszkało w miastach, a posiadaczami ziemskimi było około 2300 osób. Lecz to właśnie oni - wraz z księżmi - mieli największy wpływ na życie ponad 6 mln ludzi.

Dla XIX-wiecznego chłopa świat się kończył zwykle za ostatnim skrawkiem pola, które obrabiał. Chłop nie interesował się polityką i polskość była dla niego czymś całkowicie abstrakcyjnym. Nie istniała wśród chłopstwa żadna świadomość odrębności narodowej.

Winni temu byli szlachcice i Kościół, bardziej zainteresowani egzekwowaniem powinności feudalnych niż edukowaniem biedoty. W połowie XIX wieku chłop był zobowiązany służyć zarówno na dobrach kościelnych, jak i szlacheckich. Ponadto dbano, aby chłop był jak najmniej wykształcony, a bardzo wierzący.

Reklama

Utwierdzały w tym wiejskie szkoły, które zwykle podlegały proboszczowi. "Do pierwszych zadań szkoły należy prowadzić uczniów do poznania i wykonywania wszystkich obowiązków, które każdy chrześcijanin-katolik znać i wykonywać powinien" - pisał Bolesław Baranowski, członek Towarzystwa Pedagogicznego (wszędzie zachowano oryginalną pisownię). 

Kościół bronił się wszelkimi możliwymi sposobami, aby nie utracić kontroli nad szkołami. Postulującym stosowanie modelu znanego z Francji, gdzie wyprowadzono religię ze szkół, grożono ekskomuniką.

Układanie chłopa

Pozycja kleru była bardzo wysoka. Obok dziedziców duchowni stanowili najwyższą władzę, a ich słowo było dosłownie święte. Księża, wywierając presję na zabobonnym i niepiśmiennym ludzie, podporządkowywali sobie go w każdym aspekcie życia.

Indoktrynację zaczynano od najmłodszych lat - już w szkole, którą powszechnie uważano za zbędną. Wśród chłopów panowała opinia, że "nie warto dużo dziecka uczyć, bo to niepotrzebne chłopu na wsi, bo to i tak chleba nie da". Wręcz hołubiono niewiedzę: "kto się zno na piśmie, to się piersy do piekła dociśnie".

Niedzielna msza również była wykorzystywana, aby "uświadomić" chłopów:

"Takie to były czasy. Jedno było staranie żeby kawałek ziemi mieć, nojeść sie co bóg do. Do kościoła iść w niedziele, bo świnto od modlitwy, popłakać sobie jak proboszcz bardzo wykrzykiwali, zaorać plebańskie ugory jak za pokute naznaczyli".

Z drugiej strony chłopi widzieli, że księża stoją daleko od nauk, które głoszą.

"Pojecliołem do biskupa w Tarnowie, biskup do mnie mówi nic ci nie poradzę moje dziecko, musis zapłacić, jo go prose ze ni mam piniędzy zem jest bidny, biskup mi mówi, nic nie poradzę tsza zapłacić, a jo wtencos pomyślołem se w duchu ze Chrystus był demokrata to go ukszyzowali a jego zastępcy nie so demokratami, ale fałsywemi zdzircami z bidnygo narodu".

Stąd dualizm, jaki panował na wsi. Za dnia chłopi modlili się i odrabiali pańszczyznę na kościelnych dobrach, a nocą z widłami i pochodniami szli na plebanie. Częściej jednak opór przyjmował bierną postać. Chłopi oszukiwali na dziesięcinach, oddając Kościołowi gorsze plony. Nie przykładali się do pracy w polu.

Karbowanie skóry

W zaborze austriackim bicie chłopów było na porządku dziennym. Szlachcic i ksiądz, choć austriackie prawo na to nie zezwalało, mogli chłostać chłopa, osadzić go w więzieniu, a nawet torturować. Wielu zmarło po takim karbowaniu skóry. Inni stracili zdrowie.

"(...) Kładziono po kolei na pniaku chłopa i bito przygotowanymi kijami z całych sił (...). Dopiero siódmy po stu kijach jęknął, że podejmie pracę (...) już w czasie bicia "wielu chłopów z wielkiej boleści straciło mowę".

Nie inaczej było w przypadku dzieci. "Kto się spóźnił, lub był bez książki do nabożeństwa, lub rozmawiał w kościele, to był zapisany ze starszego ucznia, to jak ksiądz przyszedł w sobotę na katechizm, to miał podany katalog, kto jak z uczni w kościele się sprawował, był wywołany na środek skoły i dostał pięć rózek na gółkie".

Znacznie gorzej traktowani byli niepokorni. Przyszły przywódca rabacji galicyjskiej, Jakub Szela, został wybrany przedstawicielem mieszkańców gminy Smarzowa w sporze z właścicielami majątku - Boguszami. Tym nie spodobało się, że pospólstwo domaga się respektowania jakichkolwiek praw. Szela wiele razy został pobity, a w grudniu 1845 roku aresztowany i ponownie pokiereszowany.

Zakutego, zaprowadzono go boso i w samej bieliźnie pod kościół, do którego nie pozwolono mu wejść. Takie uczestnictwo we mszy skończyło się dla niego odmrożeniami i przeziębieniem, które odbiło się na jego późniejszym zdrowiu.

Na przełomie XIX i XX wieku we wsiach pojawili się pierwsi agitatorzy polityczni. Nie spodobali się oni szlachcie i księżom, którym zależało na zachowaniu satatus quo.

"Za duża opowiadałem o księżach i polityce, stale bardzo dużo chłopów się schodziło wieczorami aż się to doniesło do proboszcza, proboszcz do stryja żeby mie wygnać zupełnie ze wsi, jeżeli nie to do Wielkanocnej spowiedzi nie przyjmie ani stryja ani stryjenki i na kolende nie wejdzie do chałupy. Stryjenka zaczęła płakać, stryja wyzywać że przyjął świat owca obieżyświata, stryj rad nie rad moje manatki mi wyrzucił do sieni i kazał iść do Warszawy".

Jakub Bojko, żyjący na przełomie XIX i XX wieku działacz ruchu ludowego, podsumował działania Kościoła i szlachty, że "zrobiono z chłopa bydło robocze, niezdolne nawet do myślenia, i do dzisiaj chłopa trudno przyuczyć, aby mógł coś porządnie myśleć".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy