Generał, który nie lubił legionistów

Arystokrata o wyjątkowo intrygującym rodowodzie, nie do końca spełniony oficer zawodowy (z jego punktu widzenia Wielka Wojna wybuchła za późno: zajmując wysokie stanowisko nie mógł szarżować konno, z szablą nad głową, na linie wroga...), w Wojsku Polskim zdecydowanie czujący się źle. Jednym słowem, generał Roman Żaba.

Na świat przyszedł w 1864 r., w rodzinnym majątku Zbylitowska Góra pod Tarnowem. Jego ojciec Stanisław urodził się w Londynie - dziadek Romana bowiem, Napoleon Feliks Żaba, znalazł tam azyl polityczny po upadku Powstania Listopadowego; ożeniwszy się z Anną MacLeod przyjął obywatelstwo brytyjskie i nawet zezwolił synowi, Stanisławowi właśnie, na wstąpienie da armii królowej Wiktorii. Matką Romana była Maria hrabianka Moszczeńska.

Młodzian uczył się najpierw w domu, następnie w Paryżu i w Tarnowie - w tamtejszym I Gimnazjum uzyskał maturę. Zaraz potem zaciągnął się do austro-węgierskiego wojska.

Reklama

Kariera rozwijała mu się nieźle, aczkolwiek nie imponująco: w 1914, gdy wybuchła wojna, miał rangę podpułkownika (wielu w tym wieku nosiło już generalskie akselbanty).

Zbrojny konflikt jego kraju ucieszył go - wszak dla zawodowego wojskowego wojna jest najlepszą okazją do przyśpieszenia awansów - ale i zasmucił. Dlaczego? Jasno wyłożył to we wspomnieniach: "Wychodziłem na wojnę w wieku lat 50 jako podpułkownik i dowódca dywizjonu kawalerii, wolałbym mieć 35, być rotmistrzem i dowódcą szwadronu...".

Postawa, nawiasem, znamionująca rasowego ułana: toć i Wieniawa bez entuzjazmu przyjął awans na generała, gdyż wiązał się z koniecznością usunięcia z munduru szwoleżerskich oznak; toć ten sam Wieniawa, piastując w Rzymie wysokie stanowisko ambasadora marzył we Wrześniu, aby odwołano go z placówki i powierzono mu dowództwo dywizji kawalerii.

Tak czy owak, Żaba na wojnę wyruszył - i w rzeczy samej szansę, jaką dało mu uczestniczenie w walkach frontowych, wykorzystał. Szczególnie szczęśliwy był dlań rok 1916: w listopadzie dołożył na kołnierz munduru trzecią gwiazdkę pułkownika, w grudniu objął prestiżową w armii pozycję dowódcy pułku - objął komendę nad 3. Pułkiem Ułanów Arcyksięcia Karola. A że nie był malowanym oficerem, lecz kawalerzystą z krwi i kości, świadczyły liczne odznaczenia, otrzymane za dzielność i zdolności dowódcze - Order Żelaznej Korony III klasy, Krzyż Rycerski Orderu Leopolda, Krzyż Zasługi Wojskowej, Wojskowy Medal Zasługi; wszystkie z tzw. Kriegsdekoration na wstążce, czyli z mieczami, jako zdobyte w czasie wojny. Cesarz nadał mu je m.in. za postawę, wykazaną w walkach w okolicach Tarnowa (pod Szczucinem był zresztą ranny), nad Wisłą koło Płocka, na Bukowinie.

Koniec wojny zastał pułkownika Żabę na Węgrzech. Zwolniony z przysięgi nie snuł się światami, nie widząc dla siebie przyszłości poza służbą monarchii, lecz sformowawszy z Polaków, przebywających w garnizonie Gyoer, oddział, wyruszył na jego czele do kraju, do Krakowa. Formalnie więc rozpoczął służbę w Wojsku Polskim 1 listopada 1918 r.

Początkowo starego frontowca wykorzystywano w sposób, który wielce mu odpowiadał, a więc w służbie liniowej. Jako dowódca 2. Pułku Ułanów, a następnie nawet 4. Brygady Jazdy, działał na Śląsku Cieszyńskim, sprawował funkcję komendanta wojskowego Rzeszowa, bił się na Wołyniu, piastował obowiązki inspektora wyszkolenia Frontu Pomorskiego, by na koniec przyjąć mianowanie na komendanta Centrum Wyszkolenia Oficerów w Grudziądzu.

Miał po temu kwalifikacje - i miał w tej materii dość osobliwe poglądy. Jak bowiem wynika ze wspomnień, spisanych w czasie, gdy pozostawał w stanie spoczynku, uważał, iż: "Wojsko, jak ja je rozumiem, ma sens tylko w monarchii, musi być kastą. Wojsko ludowe, demokratyczne jest wstrętną rzeczą, spada do rzemiosła; gdy tymczasem wojsko, jakie było w Austrii, a przede wszystkim w Niemczech, pojmowane z punktu widzenia idealnego, ma wspaniałe zadanie wychowawcze. Aby to dobrze przeprowadzić, musi oficer być całkiem z innej gliny jak szeregowiec. Musi być gentleman, a wtenczas żołnierz ma dla niego szacunek i wielkie przywiązanie. Dla oficerów pochodzących z tych samych sfer co on, a szczególnie dla oficerów, którzy byli podoficerami, szeregowy nigdy prawdziwego szacunku mieć nie będzie. To będzie dla niego gatunek lepszego podoficera".

Okazja do wojaczki, jaką stworzyła wojna z bolszewikami, w gruncie rzeczy ominęła Żabę: Naczelne Dowództwo postanowiło wykorzystać jego brytyjskie parantele i wysłało go w marcu 1920 r. do Anglii jako szefa Polskiej Misji Zakupów. Wypełniwszy ważne zadanie powrócił pod koniec sierpnia do Polski, ale nie powierzono mu wtedy komendy nad jakąś wielką jednostką (choć miał przecież staż w dowodzeniu brygadą kawalerii!), ale mianowano zastępcą szefa Naczelnej Kontroli Wojskowej. Stanowisko ważne, acz dla frontowca, marzącego o galopowaniu na pozycje wroga, dalece niesatysfakcjonujące, stało się dla pułkownika Żaby trampoliną do ważnej zmiany: 14 października 1920 r. otrzymał nominację na pierwszy stopień generalski, w ówczesnej terminologii - generała podporucznika (ze starszeństwem od 1 kwietnia 1920).

W armii, z jej stosunkami, nie czuł się najlepiej. Aby zrozumieć jego zastrzeżenia, trzeba raz jeszcze zajrzeć do wspomnień: "Z wyjątkiem wszystkich prawie generałów austryackiego pochodzenia i kilku rosyjskiego jest reszta generałów polskich towarzystwem z dawnych legionów, które się raczej nadaje do tragikomicznej operetki. Tylko, że ta operetka Polskę drogo kosztuje. Francuzi nazywają tych legionowych generałów »as generaux amateurs«. I mają rację. Nie przeczę, że ci generałowie podczas wojny bardzo odważnie, a czasem nawet zręcznie dowodzili kompaniami, batalionami, a może nawet i pułkami, ale o organizacji i administracji armii nie mają zielonego pojęcia. I przede wszystkim nie są wychowani w duchu wojskowym. Sukcesy »generałów« polskich Rydzów-Śmigłych, Sikorskich i innych były spowodowane jedynie pracą tęgich szefów sztabów, dawnych oficerów sztabu generalnego austriackiego jak: Kutrzeby, Kuchinki, Tyszkiewicza, Tinza, Czikla i wielu innych".

Sam miał szczęście o tyle, że kolejne przydziały służbowe kierowały go pod bezpośrednie zwierzchnictwo akurat tych oficerów, których mógł szanować: po odejściu z Naczelnej Kontroli Wojskowej został zastępcą Generalnego Inspektora Jazdy, austriackiego pochodzenia generała broni Tadeusza Rozwadowskiego (kawalera najzaszczytniejszego w armii cesarzy Franciszka Józefa i Karola Orderu Marii Teresy), a następnie zastępcą dowódcy krakowskiego Okręgu Korpusu nr V generała dywizji Józefa Czikla, wcześniej absolwenta wielce prestiżowej Terezjańskiej Akademii Wojskowej w Wiener-Neustadt i szefa sztabu Okręgu Wojskowego w Kassie (Koszycach).

Stanowisko zastępcy dowódcy okręgu zajmował do 30 maja 1922 r. - dzień później został przeniesiony w stan spoczynku. Odesłanie "pod kapelusz" miało mu osłodzić mianowanie generałem porucznikiem, wzbogacone prawem... dożywotniego noszenia munduru. Ten awans - po zmianie nazewnictwa: na generała dywizji - zatwierdził 26 października 1923 prezydent Rzeczypospolitej. Pozostający w stanie nieczynnym Żaba zaliczony został do grupy generałów ze starszeństwem liczonym od 1 czerwca 1919 r.

Znając memuary dostojnika można zaryzykować tezę, iż spensjonowania nie uznał za koniec świata. Choć było wtedy jeszcze daleko do przewrotu majowego, czuł się w wojsku - ze swymi poglądami, swoim system wartości - niewątpliwie źle. Pisał bowiem: "Bo w tej dzisiejszej Polsce są cztery klasy Polaków. Pierwsza to dawni legioniści, a szczególniej legioniści pana Piłsudskiego, dawni rozbijacze kas rządowych i nie rządowych. Druga klasa to Polacy z pod zaboru rosyjskiego, nie umiejący po polsku, o zrusyfikowanej mowie, ale także o zrusyfikowanych etycznych pojęciach. Naturalnie, że i między legionistami i dawnymi rosyjskimi oficerami są porządni, zacni i prawi ludzie, ale na ogół jedni i drudzy próżniaki, ignoranty i nicponie. Trzecia klasa to Poznaniacy. Boją się ich w Warszawie, ale ich nie lubią. A na koniec czwarta klasa - to my z Galicyi. Nas także nie lubią, a przytem się nas nie boją". Jak by się zatem musiał czuć po maju, kiedy owe "próżniaki, ignoranty i nicponie" posiadały pełną władzę w państwie i wojsku?

Niestary jeszcze generał osiadł w Krakowie. Udzielał się towarzysko (był miłośnikiem jazdy konnej, polowań i tańca), pracował społecznie w Związku Ziemian i Banku Gospodarstwa Krajowego, pod wpływem żony, Anny z Oczosalskich, długoletniej prezeski Związku Sodalicji Inteligencji Żeńskiej w Polsce, był też aktywnym członkiem Towarzystwa Dobroczynnego im. św. Wincentego a Paulo oraz Towarzystwa Dobroczynnego im ks. Piotra Skargi. Spisywał ponadto pamiętniki - niestety, nie ujrzał ich drukiem, albowiem ukazały się dopiero w 2009 r., i to dzięki temu tylko, iż wydanie sfinansowali potomkowie generała ("Wspomnienia z lat ubiegłych... Generał Roman Żaba i jego czasy"). Ojczyzna nagrodziła go jedynie Złotym Krzyżem Zasługi.

W latach II wojny działał - w miarę sił, ograniczanych podeszłym wiekiem - w konspiracji. Nowych porządków (o ile brutalniejszych niż te, zaprowadzone przez legionistów!) w gruncie rzeczy nie doczekał: zmarł 3 października 1945 r. Spoczął na cmentarzu Rakowickim, po latach ekshumowane szczątki przeniesiono do rodzinnej Zbylitowskiej Góry.

Waldemar Bałda

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy